Morderca
z bagien
Słońce skryło się za
horyzontem i całą okolicę spowił mrok, jednak już po chwili zapłonął stos,
który rozjaśnił ciemności. Wysokie jęzory ognia wystrzeliły w górę, suche
drewno zaskwierczało, a ciało Czębora powoli zamieniało się w proch. Jego dusza
ulatywała ku niebu, przez płomienie i dym pięła się wzwyż i sunęła prosto do
Boga, albo jak uważali niektórzy, do Nawii, gdzie spotka swych przodków. Jakub
pogrążył się w myślach. Zapatrzony w dal, zapomniał o swym grodzie, przed
oczami cały czas widział uroczysty korowód, który przeniósł ciało woja z
centrum osady na zewnątrz wałów obronnych, gdzie przygotowano stos. Pochodnie
trzymane przez ustawionych w krąg mieszkańców, głównie rzemieślników i
budowniczych grodu, zamieniły się w małe, czerwone punkciki. Wypełniające całą
okolicę smętne melodie nucone przez córki Czębora, nagle ucichły i stały się
tylko cichym szmerem. Jakub rozmyślał nad sensem życia, nad swoją wiarą i Bogiem.
Nachodziły go naprzemiennie napady lęku i radości. Martwił się o swoich
przodków oraz o siebie samego. Zastanawiał się czy dobrze postąpił odrzucając
swych dotychczasowych bogów, stworzyciela świata Roda, boskiego kowala Swaroga,
czy jego syna Peruna, opiekuna rycerzy. Co, jeśli zamiast wstąpienia do raju,
trafi prosto do Welesa, władycy podziemi i będzie błądził w nicości? Co, jeśli
to jednak Bóg jest prawdziwy i jedyny? Kostro nie ujrzy wtedy swoich przodków i
nie wychyli rogu miodu pitnego z ojcem i wujem, którzy już dawno udali się do
Nawii, zamykając za sobą bramy raju. Jakub czuł się mały i bezbronny, był
zaledwie cząstką w ogromnym świecie, stworzonym przez bogów, albo, jak nauczała
nowa religia, przez Boga jedynego.
Ocknął
się dopiero, gdy wojowie głośno tupnęli w ziemię, odstraszając złe demony.
Uderzyli swoimi mieczami o szerokie tarcze, a głuchy łomot rozniósł się po
całej okolicy.
-
Nasz brat, Czębor, zwany Ostrym, poległ w walce - krzyknął jeden z wojowników. -
Uległ silniejszemu, lecz walczył dzielnie. Teraz odszedł i jest w lepszym
świecie, a nam pozostaje oddać mu hołd, bowiem był godnym człowiekiem i jest
tego wart. Zatem niech będzie mu chwała! - ryknął głośno.
-
Chwała! - odkrzyknęli pozostali.
-
Po trzykroć mu chwała! - mężczyzna powtórzył najgłośniej jak potrafił.
-
Chwała! Chwała! Chwała! - okolicę przeszył głośny ryk kilkudziesięciu wojów,
który sprawił, że niejednemu z zebranych zjeżył się włos na głowie. Mężczyźni
unieśli swoje tarcze do góry i zaczęli w nie uderzać mieczami. Jagienka stojąca
u boku Jakuba wystraszyła się, ale rycerz objął ją i spojrzał w połyskujące w
blasku ognia oczy dziewczyny. Po chwili dostrzegł, jak po jej policzku spływa
łza.
-
Obiecaj mi… - zaczęła, wpatrując się w szlochającą żonę Czębora. Rycerz
wiedział co chciała powiedzieć, więc przyłożył palec do jej ust, kciukiem
zmazał łzę z policzka i uśmiechnął się.
-
Nigdzie się nie wybieram, Bóg jest z nami i na pewno jeszcze nie chce nas u
siebie widzieć - wyszeptał, wpatrując się w jej oczy. Jagienka tylko cicho westchnęła
i wtuliła się w niego. - Nam pozostaje tylko uczcić imię Czębora i cieszyć się,
że jest teraz w lepszym świecie - dodał, gdy Sędzimir wraz z kilkoma wojami podszedł
do dogasającego już stosu. Mężczyźni zebrali prochy Czębora, które miały teraz
spocząć w kurhanie.
Pogrzeb
był z reguły wesołą uroczystością, dusza odchodziła do lepszego świata, więc
jego bliscy świętowali i sławili imię zmarłego. Tym razem było inaczej. Czębor
zginął nagle, niespodziewanie i to w radosnym dniu, bowiem zakończyli właśnie wznoszenie
wałów kostrowego grodu. Woja znaleziono o poranku, był już sztywny i brudny od
zakrzepłej krwi. W osadzie rozgłoszono, że Czębor zginął w uczciwej walce, jak
prawdziwy mężczyzna. W rzeczywistości ślady na jego ciele, kilka ran kłutych i
rozcięta szyja, wskazywały na to, że zabito go podstępem, bez walki. Tak nagła
i niespodziewana śmierć Czębora sprawiła, że całą osadę spowił smutek.
Smętne
melodie śpiewane przez córki woja towarzyszyły zebranym jeszcze długo po
złożeniu jego prochów w kurhanie. Po zakończeniu ceremonii, przy świetle
pochodni, wszyscy wrócili do grodu, gdzie przygotowana była uczta.
Uroczystości skończyły
się jeszcze przed północą. Jakub pożegnał wszystkich, ponownie złożył
kondolencje żonie Czębora i poprzysiągł jej, że znajdzie zabójcę. Ognisko już
przygasało, więc zrobiło się chłodno. Jakub okrył Jagienkę swoim futrzanym
płaszczem i zaprowadził do dworu.
-
Może nie jest to siedziba książęca, ale starałem się, żeby było przytulnie -
powiedział Kostro, gdy minęli szeroką i wysoką salę gościnną z paleniskiem
pośrodku i znaleźli się w części mieszkalnej. - Jeszcze dużo pracy przed nami -
dodał zamyślony i objął Jagienkę w pasie. Choć Kostro był zmęczony, bliskość
dziewczyny i widok jej narzeczeńskiego warkocza, który miał zostać rozpleciony
dopiero w dniu ich ślubu, dodawał mu sił.
Spokój
przerwał nagły trzask, a do izby wparował sapiący Misław. Ociekał wodą, ciężko
dyszał, a oczy miał szerokie jak księżyc w pełni.
-
Panie! - krzyknął przerażony. - Kolejne… - przerwał na chwilę i głośno przełknął
ślinę. - Znaleźliśmy kolejne ciało!
Jakub spojrzał na
Misława, ale nie odezwał się ani słowem. Nie mógł i nie chciał uwierzyć w
kolejne morderstwo. Dopiero po chwili potrząsnął głową, mocniej ścisnął dłoń
Jagienki i ze złości zagryzł zęby.
-
Gdzie? - warknął w końcu.
-
Na południu, pośród bagien - wysapał ciężko Misław. - Po uczcie kilku z naszych
ruszyło do kurhanu Czębora, chcieli się z nim jeszcze raz pożegnać, wychylić
kufel miodu i…
- Do rzeczy! - ponaglił
go wściekły Jakub.
- Eee, tak, tak - odparł
nieco zbity z tropu Drzewiec. - Poszli we trójkę, ale wrócił tylko jeden. Jego
ubrania były poszarpane, na ciele miał liczne rany i nie potrafił wymówić ani
jednego słowa! - opowiadał z przejęciem. - Przy kurhanie znaleźlimy ślady krwi,
które doprowadziły nas do Odolana. - Przełknął głośno ślinę, a usta wygiął w
dziwnym grymasie. - Jednak jego ciało
było już sztywne - dodał z przerażeniem.
-
Gdzie jest Sędzimir? - spytał tylko Kostro.
-
Szykuje konie - Misław odpowiedział od razu.
-
Zostań tu i pilnuj Jagienki! Gorzko pożałujesz, jeśli choć jeden włos spadnie
jej z głowy! - warknął Jakub, grożąc Misławowi palcem. Rycerz spojrzał jeszcze
raz na dziewczynę, lecz nie zdążył nic powiedzieć.
-
Jadę z Tobą! - krzyknęła Jagienka tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie puszczę
cię samego.
-
Ale Jagienko, to niebezpieczne - próbował oponować Jakub.
-
Tym bardziej jadę, nie będę tu siedzieć i się zamartwiać. Las znam znacznie
lepiej od ciebie! - nie ustępowała.
-
Będę spokojniejszy, jeśli zostaniesz tutaj - odpowiedział Jakub, chwytając jej
dłonie. - A w lesie nie będę sam, Sędzimir jedzie ze mną. - Jagienka milczała, co
Kostro odebrał jako aprobatę dla swoich słów. Rycerz ucałował dłoń dziewczyny,
po czym chwycił szłom i wybiegł z izby.
***
Nikt
się nie odzywał, gdzieś w oddali słychać było tylko ciche pohukiwanie puchacza.
Konie były wystraszone, nerwowo parskały, a z ich nozdrzy buchały kłęby pary. Niebo
pokrywały ciemne chmury, zanosiło się na deszcz. Mrok puszczy rozświetlały tylko
światła pochodni. Wokół zapanowała dziwna, nienaturalna cisza, zamilkł nawet
puchacz. Teren zrobił się grząski i czuć było stęchły zapach. Czwórka jeźdźców
ujrzała w oddali blady, ledwo tlący się płomień łuczywa. Podjechali bliżej i
zobaczyli ogromnego, barczystego woja. Mężczyzna podpierał się na potężnym, obosiecznym
toporze i wpatrywał się w nich spod krzaczastych brwi, a jego gęsta broda
falowała na wietrze.
- Bolelucie! - krzyknął
Sędzimir. - Dobrze widzieć cię całego i zdrowego!
- Radość odłóżcie na
później, mości panie dowódco - odpowiedział chłodno Bolelut. - Mi nie straszne
mroki puszczy, ale to co tu się dzieje… - mężczyzna spauzował na chwilę i
pokręcił głową. - Aż ma broda staje dęba. Ciało Odolana jest tak zmasakrowane,
że ledwom go poznał. Zakryłem zwłoki liśćmi paproci, wierzcie mi panowie, nie
chcecie tego oglądać - mówił z niepokojem w głosie. - Rany cięte, kłute, a do
tego roztrzaskana czaszka. Nawet niedźwiedź nie ma tyle siły.
- Zatem sugerujesz, że…
- przerwał mu Kostro.
- Nic nie sugeruję,
mości Panie Kostro - warknął Bolelut. - Mówię tylko, że to co najmniej dziwna
sprawa - dodał już spokojniejszy. Jakubowi nie spodobał się ton woja, lecz nic
nie odpowiedział, zmrużył tylko oczy i wziął głęboki wdech. Zaistniała sytuacja
sprawiła, że wszyscy byli podenerwowani, a swary tylko pogorszyłyby sytuację. Kostro
zsunął się więc z siodła i podszedł do Boleluta. Czuł się przy nim jak małe
dziecko, potężny wojownik przewyższał go o głowę, a z zarzuconą na plecy skórą,
przypominał prawdziwego niedźwiedzia.
- Zatem - Kostro zaczął
niepewnie. - Obu morderstw dokonała ta sama osoba? - spytał, patrząc na ciało
Odolana.
- Najprawdopodobniej -
odparł Bolelut i pociągnął nosem, marszcząc przy tym czoło.
- Musimy zamknąć bramę
grodu, wziąć wszystkich wojów i przeczesać las - wtrącił się Sędzimir. - Nie możemy tego puścić
płazem!
Kostro nawet nie miał
czasu na odpowiedź. Momentalnie zerwał się potężny wicher, który ze świstem
przedarł się przez korony drzew. Okoliczne krzewy zaszumiały i jeden z wojów,
który przyjechał w asyście rycerza, przeraźliwie zawył. W zaroślach coś
zaszurało i po chwili drugi ze zbrojnych zajęczał i zniknął gdzieś w leśnej
gęstwinie. Kostro od razu wyszarpnął Nawkę i zobaczył, jak jakaś postać
wskoczyła między niego a Boleluta. Napastnik był diabelsko szybki, przypominał
powietrzny wir, lecz z całą pewnością był człowiekiem. Nim Jakub zdążył
cokolwiek zrobić, poczuł mocne uderzenie w brzuch, oderwał się od ziemi i
rąbnął prosto w rosnący za nim dąb. Zamroczyło go, omal nie stracił
przytomności. Mętnym wzrokiem zobaczył jak tajemnicza postać unosi Boleluta z
taką łatwością, jakby ten był słomianą kukłą. Przybysz wyrzucił woja wysoko w
górę, następnie doskoczył do Sędzimira i uderzył go obuchem jednoręcznego topora
prosto w potylicę. Napastnik rozejrzał się na boki, dziwnie zacharczał, a z
jego ust buchnęła para. Po chwili swój wzrok skupił na dyszącym z przerażenia
Jakubie. Zamachał zakrwawionym toporem i w mgnieniu oka doskoczył do rycerza.
Kostro nie wiedział jak to możliwe, ale przybysz był jeszcze większy od
Boleluta. Na plecy zarzucone miał grube, czarne futro, a rogi wystające z hełmu
sięgały niemalże samego nieba. Jakub poczuł paskudny ścisk w żołądku, zaczął
drżeć i chciał uciekać, lecz paraliż wywołany strachem, objął całe jego ciało. Rycerz
poczuł zapach śmierci.
Przez długą chwilę nie
słyszał nic oprócz bicia własnego serca. Zapanowała głucha cisza, całą okolicę
spowiła mgła. Jakub nie wiedział, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko
złudzenie. Czuł się, jakby śnił najgorszy koszmar. Gdzieś w oddali usłyszał
parsknięcie konia i po chwili mgła jakby się rozrzedziła. Ktoś zacisnął dłoń na
jego koszuli i zaczął go unosić. Jakub próbował się wyrwać, ale chwyt był zbyt mocny.
Śmierć zaglądała rycerzowi w oczy, a serce ogarnął niepokój. Wiedział bowiem,
że bramy Welesowego królestwa są już dla niego zamknięte, a więc nie spotka się
z ojcem. Jednak dużo bardziej przerażała go myśl, że jeśli zginie, nigdy więcej
nie ujrzy Jagienki.
Tymczasem na polanie pojawiła
się dwójka jeźdźców, oni również mieli zarzucone na plecy czarne futra, lecz
ich hełmów nie zdobiły rogi. Mężczyźni zsiedli z koni i krzyknęli coś w niezrozumiałym
dla Jakuba języku. Trzymający rycerza napastnik przydusił go do pnia drzewa i
warknął coś do swoich towarzyszy. Kostro patrząc na rogaty hełm przeciwnika miał
wrażenie, że to sam Weles przyszedł po niego. Przez chwilę zdawało mu się
nawet, że jego oczy zajarzyły się na czerwono, a z nozdrzy buchnęła para,
niczym u wściekłego byka. Jakub spróbował się wyswobodzić, lecz mężczyzna
szarpnął nim i zdzielił zaciśniętą pięścią prosto w nos. Rycerz stracił
przytomność.
Ocucił go dopiero mocny
kopniak w żebra. Po napastniku w rogatym hełmie nie było śladu, obok Jakuba
stali tylko dwaj wojownicy, którzy przyjechali później. Śmiali się i patrzyli
na niego z pogardą.
- Normanowie? -
pomyślał Kostro, mierząc ich badawczym wzrokiem. Choć w myślach przewijały mu
się straszne opowieści o wojownikach z północy, wiedział, że musi działać, bo
za chwilę będzie za późno. Nie miał pojęcia co dzieje się z Bolelutem i
Sędzimirem, więc zdawał sobie sprawę, że z napastnikami przyjdzie mu zmierzyć
się w pojedynkę. Czekał tylko na dogodną okazję do ataku. Ta nadarzyła się
niebawem, bowiem jeden z wojowników odszedł w stronę pasących się na polance
koni. Jakub chwycił w garść lepką, bagienną maź i bez zastanowienia cisnął nią
prosto w stojącego nad nim Normana. Oślepiony wojownik syknął głośno i zaczął pospiesznie
przecierać oczy. Kostro wystrzelił jak z procy. Wpadł na przeciwnika i razem
wylądowali w sitowiu, wyrastającym z bagiennego bajorka. Jakub przydusił
Normana i błyskawicznie wyszarpnął zza jego pasa toporek. Uniósł go nad prawy
bark i z szerokiego zamachu rąbnął przeciwnika prosto w pierś. Rozległ się chrzęst
łamanych żeber i paskudny jęk, a woda w bajorku przybrała czerwony kolor.
- Myrde ham! - Las
przeszył wściekły krzyk drugiego Normana. Kostro na widok szarżującego wroga
zerwał się na nogi. Skoczył w bok, gdzie zobaczył Nawkę, po drodze chwycił
leżącą na ziemi tarczę Sędzimira i zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Norman
był już kilkanaście kroków od niego, wymachiwał potężnym toporem i przeraźliwie
ryczał. Kostro jednak nie czekał, aż jego przeciwnik zaatakuje pierwszy. Rycerz
postawił krok naprzód i naparł na nadbiegającego wroga tarczą, wytrącając go w
ten sposób z równowagi. Jakub już po chwili przekonał się, że opowieści o
Normanach nie są wyssane z palca. Jego przeciwnik był zwinny jak jaszczurka.
Nim Kostro zdążył wyprowadzić jakikolwiek atak, wojownik z północy zasypał go gradem
uderzeń, które Jakub ledwo nadążał parować. Sytuacja była zła, bardzo zła. Rycerzowi
zaczynało brakować sił, a jego przeciwnik z każdym uderzeniem zdawał się być
silniejszy.
Wtem zdarzyło się coś
niespodziewanego. Norman momentalnie zastygł, jęknął cicho i zaczął słaniać się
na nogach. Mamrotał coś w niezrozumiałym języku, jego oczy zaszły krwią. Kostro
wziął głębszy wdech i uderzył go na odlew. Krew bryznęła za ostrzem, a ciało bezwładnie
osunęło się na ziemię. Jakub zobaczył wtedy, że z pleców martwego wojownika
wystaje topór, a parę kroków dalej stoi potężna postać. Rycerz zląkł się
jeszcze bardziej, a jego serce zaczęło walić niczym dzwon w gnieźnieńskim
kościele. Po chwili zorientował się jednak, że to Bolelut, który przybył mu z
pomocą i uratował przed niechybną śmiercią. Woj jakby nigdy nic podszedł do
leżącego w błocie ciała i wyszarpnął swój topór. Kostro chciał coś powiedzieć, podziękować,
lecz nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ciężko dyszał, próbował
złapać oddech i czuł kurcze mięśni, w końcu upadł na kolana.
- Diabelskie siły w
tych wojownikach drzemały - odezwał się Bolelut i chwycił Jakuba za ramię. -
Trzeba mieć nie lada odwagę, żeby stanąć z nimi w otwartej walce - kontynuował,
a Jakub dopiero po chwili wyczuł w słowach Boleluta podziw. - Kimże oni byli? -
spytał woj.
- Normanowie - odparł
bez zastanowienia Kostro, który zdążył złapać oddech. - U nas są lepiej znani
jako Waregowie, wojownicy z północy. Nie mam pojęcia skąd przybyli, ale w
okolicy na pewno jest ich więcej. Musimy powiadomić resztę! - mówił z
przejęciem Jakub. - Gdzie jest Sędzimir? - spytał po chwili, rozglądając się na
boki. Odpowiedzi jednak się nie doczekał, bowiem w pobliskich zaroślach coś
zaszeleściło. Obaj wojowie momentalnie spojrzeli w kierunku, z którego dobiegły
odgłosy. Po chwili zobaczyli młodego chłopaka, który w
pośpiechu doskoczył do skrytego pod rozłożystym grabem konia, dosiadł go i
pognał przed siebie. - Łapmy go, nim dotrze do swoich! - rzucił tylko Bolelut i
ruszył za chłopakiem. Jakub zerwał się na nogi i mimo bólu w kolanie, pobiegł
za wojem. Rozejrzał się jeszcze w poszukiwaniu Sędzimira, jednak nigdzie nie
było po nim śladu.
Jagienka
przestępowała z nogi na nogę, kręciła się po izbie, nie mogąc wybaczyć sobie,
że pozwoliła Jakubowi wyruszyć w mroki puszczy. Minęło już wiele czasu, a po
wojach nie było śladu. Tymczasem nadchodziła burza, na horyzoncie pojawiały się
już błyskawice, w grodzie spadły pierwsze krople deszczu. Perun ciskał swymi
piorunami, grzmiał i złościł się, budząc we wszystkich mieszkańcach strach. Szum
jaki wydawały kołyszące się na wietrze drzewa, zdawał się być czymś więcej niż tylko
zwykłym świstem. Głośne jęki i szelesty dobiegające z puszczy, przypominały
głos samego gromowładnego boga.
W
pewnym momencie rozległ się przeciągły dźwięk rogu. Wojowie znajdujący się na
wieży bramnej zaczęli coś krzyczeć do tych stojących na dole. Mężczyźni od razu
dobiegli do szerokich wrót i podnieśli belkę zamykającą bramę. W tym samym
momencie rozległ się potężny grzmot, jakby to sam boski kowal uderzył swym
młotem w kowadło. Jagienka poczuła jak serce podchodzi jej do gardła, dziwny
ścisk w brzuchu nie odpuszczał.
- Wrócili! - pomyślała,
lecz nim zdążyła dojść do drzwi prowadzących na zewnątrz dworku, do izby wbiegł
Misław.
- Pani - rzucił smutnym
głosem i spauzował. Tuż za nim pojawił się Sędzimir. Wyrwipałka kuśtykał na
lewą nogę, a jego naznaczone siwizną włosy posklejane były zakrzepłą krwią.
Jagienka poczuła nagły przypływ gorąca, zakręciło jej się w głowie i omal się nie
przewróciła.
- Przynoszę złe wieści -
odezwał się Sędzimir, opierając się na ramieniu Misława. - Zostaliśmy
napadnięci na bagnach. Welesowy pomiot wraz ze swymi kompanami zaatakował nas i
ogłuszył. Ja dostałem obuchem topora prosto w głowę, a gdy się ocknąłem, byłem
sam jeden pośród bezkresnej puszczy! - opowiadał z przejęciem wojownik. - Leżące
na ziemi łuczywa już dogasały, szczęściem mój dzielny siwek był w pobliżu i
zabrał mnie prosto do grodu. Dojechałem w ostatniej chwili, bowiem grozi nam
wielkie niebezpieczeństwo. Wróg nadciąga! - krzyknął z nutą przerażenia w
głosie.
- Ale… - jęknęła cicho
Jagienka. - Gdzie jest Jakub?! - krzyknęła, tak jakby zupełnie nie dotarły do
niej ostatnie słowa Sędzimira.
- Wierz mi pani,
walczyłem z Kostrem w niejednej bitwie i nie ma lepszego szermierza nad niego!
- Sędzimir próbował uspokoić Jagienkę. - Znalazłem tylko dwa martwe ciała
Normanów i ślady prowadzące dalej na południe. Sądzę, że wraz z Bolelutem
ruszyli za kimś w pościg. Chciałem wrócić do grodu po pomoc, lecz spotkałem
kolejnych Waregów, siła ich ciągnie do naszego grodu! - dodał mocno
zaniepokojony. Nim jednak zdążył dodać coś więcej, rozległ się kolejny dźwięk
rogu. - Niech to! - zaklął przez zaciśnięte zęby. - Przybyli szybciej niż
myślałem.
***
Przed główną bramę zajechała
tylko piątka groźnie powarkujących Normanów. Barczyści mężczyźni badawczym
wzrokiem spoglądali na wały osady, jakby szukali słabych punktów. Nikt nie miał
pojęcia skąd się tu wzięli, ani po co przyszli. Wszyscy pamiętali tylko
straszne historie o morderczych wojownikach z północy. Sędzimir, będący pod
nieobecność Jakuba głównym dowodzącym w grodzie, miał teraz wiele na głowie. Na
szczęście mógł liczyć na wsparcie Jagienki. Dziewczyna okazała się prawdziwą
panią tej osady. Stała pośród dzielnych wojów dodając im otuchy i pokazując im,
że chociaż Kostro tutaj nie ma, jest ona, jego przyszła żona. Sama zapewne
panicznie bała się o życie Jakuba, jednak w żaden sposób tego nie okazywała.
Deszcz rozpadał się już
na całego i nieprzerwanym strumieniem spływał z pokrytego strzechą dachu
wieżyczki. Waregowie podjechali pod bramę osady, dumnie prężąc piersi, aby
wyglądać na jeszcze większych. Czwórka jeźdźców miała na głowach metalowe
szyszaki z szerokimi wizurami, piąty nosił rogaty hełm, a jego oczy zdawały się
płonąć.
- Wracajcie do
Jomsborgu, psie syny - warknął Sędzimir.
- Nie tak prędko,
dziadku - odezwał się ten w rogatym hełmie. - Oddaj nam dziewczynę, a nie
spalimy grodu! - Wyrwipałka zmrużył oczy, kątem oka spojrzał na Jagienkę,
jednak ta stała niewzruszona.
- Niedoczekanie twoje -
żachnął się Sędzimir. Mężczyzna w rogatym hełmie wydał z siebie dziwny dźwięk,
coś jakby parsknięcie. Zapadła krótka cisza, a Wyrwipałka poczuł nieprzyjemny
zapach krwi zmieszanej z potem, zapach śmierci.
- Daj dziewczynę, albo Kostro
zginie! - warknął spod rogatego hełmu. - Następny będziesz ty, Sędzimirze. Sprawię,
abyś miał szybką śmierć, tak po starej znajomości - rzucił metalicznym głosem napastnik.
- Kim jesteś?! - ryknął
zaniepokojony woj. Norman ze spokojem uniósł ręce, chwycił swój rogaty hełm i zsunął
go z głowy. Sędzimir ze zdziwieniem stwierdził, że rzeczywiście zna mężczyznę.
Napastnik nie był nikim innym jak oprychem, którego razem z Jakubem przepędzili
spod domu Jagienki, a następnie, przy pomocy straży książęcej, pojmali w
gnieźnieńskiej karczmie. Sędzimir zacisnął ze złości dłonie, widok szczerzącego
zęby bandyty przyprawiał go o szewską pasję.
- Co zrobimy? - spytała
wystraszona Jagienka i głośno przełknęła ślinę.
- Na pewno tam nie pójdziesz
- odparł stanowczo Sędzimir.
- Ale Jakub…
- Gdyby rzeczywiście
mieli Jakuba, to przyprowadziliby go ze sobą - powiedział pewny siebie woj. -
Misławie - Sędzimir krzyknął do stojącego pod bramą Drzewca. - Odprowadź panią
do dworu, my tymczasem musimy stawić czoła Normanom bez Kostro - dodał,
zaciskając dłoń na rękojeści swojego miecza. Spojrzał przed siebie i ogarnął go
jeszcze większy niepokój niż przed chwilą. W otaczającym lesie pojawiło się
kilkadziesiąt jasnych światełek, jak się za chwilę okazało, były to zapalone
groty strzał.
Maciej Knopkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz