Akt
nadania
Czas, który minął odkąd
spotkał Jagienkę, wydawał mu się wiecznością. Księżyc towarzyszący im podczas
spotkania, zdążył już przejść w pełnię, następnie w nów i ponownie przybrał kształt
sierpa. Jakub wciąż miał przed oczami zniewalający uśmiech Jagienki, jej duże,
szmaragdowe oczy i nos pokryty piegami, który często marszczyła. Spędził z nią
przeszło tydzień, puszcza, która otaczała dom jej ojca, przestała być tak
straszna. Często chodzili nad pobliskie jezioro Pło, które nazwę zawdzięczało
gęstemu kożuchowi roślin, porastających jego brzegi. Siadali na trawie, wsłuchując
się w cichy plusk wody i rozmawiali, o wszystkim i o niczym. Jakub głównie
słuchał, wpatrując się w jej kształtne usta i cały czas się uśmiechał. W takich
chwilach chciał porzucić wszystko i zostać z nią, zbudować dom i pojąć ją za
żonę.
Poczucie obowiązku
wobec swojego księcia, Mieszka I, było jednak silniejsze. Duma i honor
nakazywały Jakubowi wypełnić misję i udać się z poselstwem do biskupa
poznańskiego Ungera. Rycerz z żalem w sercu pożegnał Jagienkę, odebrał wyrazy
wdzięczności od jej ojca i poprzysiągł, że wkrótce wróci. Liczył, że w drodze
powrotnej znów odwiedzi miejsce położone między rzeczkami Cybiną i Męciną, jak
nazwał jeden ze strumyków Misław. Wszyscy troje uznali to określenie za jak
najbardziej trafne. W końcu to właśnie w tej rzeczce stracili trop jelenia,
gubiąc się w prastarej puszczy, by ostatecznie trafić do niewielkiej chatki, co
zdecydowanie zmąciło ich pierwotne plany. Ku niezadowoleniu Kostro, do mieszkowego
grodu wrócili inną drogą. Biskup Unger oddał im się w opiekę i kazał prowadzić
prosto do Gniezna. Uparł się przy tym, że po drodze muszą odwiedzić Ostrów
Lednicki, co zdecydowanie nie było po drodze do Jagienki.
Tym sposobem mijały dni,
tygodnie, aż w końcu wybił okrągły miesiąc. Na horyzoncie zobaczyli Wzgórze
Lecha, na którym wznosił się niewielki kościół wybudowany przez Mieszka I.
Miejsce było niezwykle ważne dla wszystkich mieszkańców, a zwłaszcza dla samego
księcia, bowiem pochowano w nim jego pierwszą żonę, Dobrawę. Opodal kościoła
wznosiła się solidna, kamienna budowla, będąca siedzibą Mieszka oraz kilka
innych budynków, tworzących największy gród państwa polskiego. W miejscu, w
którym wzgórze opadało, wznosił się niewysoki, ale za to masywny mur z
drewnianą hurdycją, dającą osłonę obrońcom miasta.
Nim jednak dojechali do
siedziby księcia, musieli minąć podgrodzie, które w ostatnich latach bardzo się
rozrosło. Miejsce to, w porównaniu do samego grodu, wyglądało ubogo. Na
obrzeżach wznosiły się jedynie niskie, nędzne chatki, skąpane w błocie. Śmierdzące
zmieszanymi odpadkami powietrze, przyprawiało podróżnych o mdłości. Na
szczęście im bardziej zbliżali się do grodu, tym atmosfera stawała się
czystsza. Rosnące przy glinianych chatkach malwy i dzikie róże mieniły się
różnymi kolorami. Domostwa były zadbane i czyste. Ich białe ściany zdobiły kwieciste
malunki, strzecha na dachach była gruba, a wszelkie ubytki skrupulatnie
uzupełnione. Mimo tego wciąż nie dorównywały one kamiennym budynkom książęcego
grodu. Ponadto droga którą jechali, wciąż była grząska i błotnista.
Mijali chłopów znudzonych
swoimi codziennymi czynnościami, jak i gromadki dzieci, taplające się w
kałużach. W grodzie wciąż można było dostrzec ślady starej religii, kręgi
świec, kwiaty piwonii i ruty, mające odwracać uwagę złych uroków, czy okna
wypchane gałązkami olchy, które zabezpieczały domostwa przed pojawieniem sie
czarownic.
Biskup Unger patrzył na
to z dezaprobatą, uniósł tylko wysoko głowę i ponaglił swojego konia. Do
gnieźnieńskiego grodu wjechali przez główną bramę, zwieńczoną wysoką wieżyczką.
Minęli wojów ubranych w szłomy, wykonane z żelaznych blach, przypominające kształtem
wybrzuszony stożek. Po bokach hełmu znajdowały się ozdobne rozetki, a szczyt
wieńczyła tulejka, w której dla ozdoby wetknięto końskie włosie. Tarczownicy zmierzyli
ich chłodnym wzrokiem i poruszyli swoimi sumiastymi wąsami. Końskie kopyta
zastukały o kamienną uliczkę mieszkowego grodu, a jeźdźcy minęli kościółek,
przy którym wszyscy, niemalże równocześnie, przeżegnali się. Po chwili
dojechali do otoczonej palisadą siedziby księcia Polski. Jakub błyskawicznie
zeskoczył z siodła, podbiegł do biskupa i pomógł mu zsiąść z konia. Ruszyli do
niewielkiej bramy, gdzie skrzyżowanymi włóczniami zatrzymali ich tarczownicy,
noszący hełmy przyozdobione łabędzimi piórami.
- Stać! - ryknął jeden
z nich.
- Coście za jedni?! -
spytał drugi.
- Jam jest Jakub, zwany
Kostro. Przybywam z biskupem poznańskim do naszego księcia! - warknął przez
zęby.
- Książę dziś nie
przyjmuje - odburknął spod gęstego wąsa niski i krzepki mężczyzna.
- Mnie przyjmie -
odparł chłodno biskup Unger, wyciągając z kieszeni płaszcza list. Rozwinął go i
pokazał strażnikowi. Tarczownik wzdrygnął się, przestraszonym wzrokiem spojrzał
na kompana, kiwnął mu głową po czym oboje unieśli swoje włócznie. Biskup owinął
się płaszczem i przeszedł przez bramę. Jakub chciał ruszyć za nim, lecz
tarczownicy momentalnie skrzyżowali drzewce, zagradzając mu drogę.
- A Ty gdzie? - burknął
jeden z nich.
- A gdzież bym mógł
iść? - spytał Kostro marszcząc nos. - Do Księcia prowadźcie, mam z nim do
omówienia parę spraw!
- Książę dziś nie przyjmuje,
mówilim my! - odparł poirytowany tarczownik.
- Kiedy ja muszę!
- Musisz, to Ty się waćpan
stąd wynieść! - warknął spod żelaznego hełmu tarczownik. Zazgrzytał zębami i
chłodnym wzrokiem zmierzył Jakuba. Rycerz odwzajemnił spojrzenie, fuknął i z
butą okręcił się na pięcie. Kątem oka zobaczył ruch w jednym z okien
mieszkowego pałacu. Skupił na nim wzrok, lecz kryjąca się za wąskim otworem
postać momentalnie zniknęła. Kostro poczuł nagły niepokój, serce zabiło mu szybciej.
Potrząsnął jednak głową, poprawił pas i skierował swoje kroki do karczmy, gdzie
już wcześniej udał się Sędzimir i Misław.
Kostro ominął szeroką
kałużę, przepuścił jadący wóz z zaopatrzeniem i spojrzał na szyld karczmy, przedstawiający
wyskakującą z wody rybę, pod którym widniał napis „Srebrzysty Okoń”. Jakub oblizał
się na myśl o soczystym daniu. Po długiej podróży był głodny i spragniony. Czym
prędzej popchnął solidne, dębowe drzwi i wszedł do przybytku. Jego nozdrza
wypełnił zapach smażonej ryby, pieczonego mięsa i warzyw. Kątem oka złowił
swoich towarzyszy, obrócił się i ruszył do nich. Po drodze kiwnął do
karczmarki, dając jej znak, że zamawia danie dnia i kufel miodu pitnego.
Rozsiadł się wygodnie na szerokiej ławie i spojrzał na Sędzimira, któremu po
brodzie spływał gęsty miodowy trunek.
- I jak? - spytał
Wyrwipałka, oblizując wargi.
- Trochę tu zabawimy, łajza
w bramie oznajmiła, że książę nie przyjmuje - odpowiedział poirytowany Jakub.
- Pies mu mordę lizał -
odburknął Sędzimir. Po chwili przed Jakubem pojawił się talerz ze złocistym
okoniem, oblanym rozpuszczonym masłem, co poprawiło nieco humor rycerza. Kostro
z miejsca wziął się za jedzenie. Gorący posiłek wypełnił jego żołądek, a słodki,
gęsty napój uderzył do głowy. Nie było mu jednak dane długo cieszyć się błogim
spokojem. Właśnie brał ostatni łyk miodu pitnego, gdy w drzwiach karczmy
pojawił się wysoki wąsacz. Jego twarz wydała się Jakubowi dziwnie znajoma. Przybysz
od razu skierował swoje kroki ku rycerzowi. Za nim szło pięciu krzepkich wojów.
- Kogóż to moje piękne
oczy widzą? - odezwał sie mężczyzna, a Jakub nagle przypomniał sobie skąd go
zna. Nie był to nikt inny, tylko bandyta, którego spotkał pod domem Jagienki.
Jak widać, ostatnie spotkanie nie nauczyło go niczego.
W „Srebrzystym okoniu” wszyscy zamarli w bezruchu. Głuchą
ciszę przerywało tylko skwierczenie smażonej ryby i głośne sapanie karczmarki,
która schowała się pod szynkwasem. Ręce kobiety drżały jak liście osiki na
wietrze. Kostro podniósł się z trudem, szumiało mu w głowie, a świat wokół
wirował. Dwa kufle miodu pitnego dawały o sobie znać, mimo to Jakub oparł się o
szeroką ławę, uniósł dumnie głowę i zmierzył oprycha chłodnym spojrzeniem.
- Widzę, żeś nie zasłużył na
darowane życie - wybełkotał trochę niewyraźnie. - Jeszcze ci siniaków mało? -
warknął, próbując wymacać rękojeść Nawki.
- Wręcz przeciwnie - odezwał się
dziwnym, nienaturalnym głosem wąsacz. - Daną mi przez Ciebie szansę,
wykorzystałem bardzo dobrze i przyszedłem wyrównać rachunki - zasyczał. -
Zabiłeś mi brata, psi synu! - Jego oczy błysnęły, jakby opanował go sam Weles, żyły
na szyi uwydatniły się, przybrały ciemnoniebieski kolor i zaczęły mocno
pulsować. Kostro nie wierzył własnym oczom, był przekonany, że to umysł płata
mu figle. Obejrzał się na swoich druhów i zdał sobie sprawę, że został sam jak
palec. Sędzimir i Misław nawet nie drgnęli, obaj pijani osunęli się na ławę.
Drzewiec leżał z otwartymi ustami, a Sędzimir przechylił głowę do tyłu i głośno
sapał. Kostro wiedział, że nikt nie ruszy mu na pomoc, a walka z sześcioma
wojami nie może zakończyć się dobrze. Alkohol krążący w żyłach, dodał mu odwagi.
- I zabiłbym go jeszcze raz, gdyby tylko
tknął Jagienkę! - ryknął wściekły Jakub. Postawił krok naprzód, spróbował
wyszarpnąć miecz, ale stracił równowagę. Chybnął się w bok, przed upadkiem
uchroniła go kolumienka podtrzymująca dach. Wojowie równocześnie ryknęli
śmiechem, patrząc na Jakuba z politowaniem.
- Jagienka, tak? - odezwał się w
końcu wąsacz i podrapał po brodzie. - Już o niej zapomniałem, tyle się ich w
między czasie przewinęło… - zaczął z paskudnym uśmieszkiem na twarzy. Spojrzał
na swoich towarzyszy, którzy znów zaśmiali się. - Ale skoro ona taka wyjątkowa
to chętnie ją odwiedzę i pozdrowię od ciebie - ryknął śmiechem, chwytając się
pod boki.
- Ty skurczyflaku! Ty świński ryju! -
zaczął krzyczeć na cały głos Kostro. - Ty skierdaszony wądrołaju, ty
chliporzygu odwantroniony! - ryczał wściekły Jakub. Zacisnął pięści i rzucił
się na wąsacza. Mężczyzna odskoczył i podłożył Jakubowi nogę. Rycerz z hukiem
przewrócił się na podłogę. Wojowie znów wybuchli śmiechem.
- Będziemy długo rozmawiać - dodał
wąsacz. Wyszarpnął zza pasa okutą pałkę, uderzył nią o drugą dłoń i paskudnie
się uśmiechnął. - Ale teraz zabawię się z tobą. Wołają mnie Czębor i radzę Ci zapamiętać
to imię, bo będziesz je krzyczał, błagając o litość - zaczął, lecz nim zdążył
cokolwiek zrobić, poczuł jak ktoś wyszarpuje mu broń z ręki. Sędzimir zerwał
się ze stołu niczym strzała zwolniona z cięciwy. Złapał pałkę wąsacza, wykręcił
mu rękę, po czym kopnął w tył kolana, obalając na podłogę. Zakręcił zdobyczną
bronią w powietrzu i rzucił się na stojącego najbliżej woja. Zdezorientowany
mężczyzna nawet nie drgnął. Wyrwipałka rąbnął go prosto w szyję i poprawił,
uderzając w brzuch. Pozostali zdążyli w tym czasie wyciągnąć stare, nieco
pordzewiałe miecze.
Leżący na podłodze Kostro patrzył na
to wszystko z niedowierzaniem. Nie mógł sobie wybaczyć swojej głupoty, dał się
podejść jak dziecko. Ślubował Jagience ochronę, więc powinien być zawsze gotów
bronić jej imienia. Zamiast tego leżał pijany na zimnej podłodze. Na szczęście
zawsze mógł liczyć na Sędzimira. Stary wojownik tylko udawał, że śpi.
Przeciwnicy zignorowali go, więc mógł zaatakować z zaskoczenia. Nie miał jednak
szans z pozostałą czwórką wojów. Kostro potrząsnął głową i zerwał się na nogi,
chcąc ruszyć przyjacielowi na pomoc. Wyrwał nogę od znalezionego krzesła, lecz nim zdążył zrobić cokolwiek, rozległ się głośny huk.
Drzwi od karczmy grzmotnęły o ścianę i do pomieszczenia weszło kilku wojów w
szłomach z czaplimi piórami. Okrążyli zebranych i równocześnie uderzyli swoimi włóczniami
o drewnianą podłogę. Po chwili do karczmy wszedł szczupły i wysoki mężczyzna z
krzaczastym wąsem nad ustami. Ubrany w długi, czerwony żupan, wkroczył z wysoko
uniesioną głową. Stanął w szerokim rozkroku, pogładził wierzchem dłoni zawieszony
przy pasie miecz i pokręcił wąsem. Stuknął głośno butem, chcąc dodać sobie
jeszcze większego posłuchu. Wysunął zza pasa zwinięty w rulon pergamin.
Pociągnął sznurek zatopiony w laku i rozerwał pieczęć z książęcym herbem.
Upewnił się, że wszyscy na niego patrzą i uniósł pismo do góry. Rozwinął
pożółkły pergamin, chrząknął głośno i jeszcze raz spojrzał na zebranych.
- Z woli miłościwie nam panującego
księcia Mieszka, władcy Polonii Maior, Polonii Minor, Silesii, Mazovii i
Pomeranii, krzewiciela jedynej słusznej wiary w Boga Najwyższego, zagorzałego
wroga bałwanów pogańskich, złych bogów i demonów - wyrecytował dumnie mężczyzna.
- Jakub zwany Kostro, syn Sambora, rycerz w służbie jego książęcej mości,
wierny sługa i przyjaciel dworu, proszony jest o stawienie się w dworze
książęcym w trybie natychmiastowym - dokończył i zwinął pergamin. Znów poruszał
swoim wąsem i skrzyżował ręce na piersi. Zapadła głucha cisza, którą po chwili
przerwał głośny ryk. Czębor zerwał się na nogi, jego oczy zaszły krwią, a ciemnoniebieskie
żyły pokryły ręce i szyję. Wojowie książęcy momentalnie opuścili swoje włócznie
i skierowali je na oprycha. Mężczyzna głośno zaryczał i zaczął się miotać w
miejscu.
- Toć to psi syn! Żaden książęcy
przyjaciel! - ryczał, chwytając się za głowę. - Ubije was jak mego brata! Wąż i
nikczemnik!
- Pojmać go i do lochu - odezwał się
chłodnym głosem książęcy wysłannik. - Jakubie, proszę ze mną. Książę się
niecierpliwi - dodał, wyciągając rękę do Kostro. Rycerz stał z otwartymi
ustami, wciąż nie mogąc zrozumieć co się dzieje.
- Czerlejen? - spytał w końcu,
spoglądając na zniecierpliwionego wąsacza.
- Ja, nie kto inny, przyjacielu -
odpowiedział z serdecznym uśmiechem. - A teraz chodź, wy dwaj - wskazał na
dwójkę książęcych wojów - pójdziecie z nami. Reszta niech zajmie się tymi
oprychami.
- A moi kompani?! - krzyknął
zaniepokojony Kostro.
- Będą bezpieczni Jakubie - odparł
Czerlejen i zniknął w drzwiach karczmy.
Kostro był w takim szoku, że nawet nie zauważył, kiedy doszli
do książęcego grodu. Minęli wysokie drzwi i weszli do małej sali. Na środku
znajdował się starannie zdobiony, dębowy stół, ze ścian zwisały płócienne
obrazy, a w kątach znajdowały się płytowe zbroje na stojakach. Dopiero po
chwili Jakub dostrzegł stojącą w oknie postać. Wpadające przez szklane szybki
promienie słońca, raziły rycerza w oczy, więc widział tylko kontur barczystego
mężczyzny.
- Książę Bolesławie - odezwał się
Czerlejen i ukłonił. Kostro uniósł brwi ze zdziwienia, lecz prawdziwego szoku
doznał, kiedy stojąca w oknie postać obróciła się. Mężczyzna o dużym nosie,
kręconych włosach i ogromnym, krzaczastym wąsie zmierzył ich surowym spojrzeniem.
Kostro widząc przed sobą księcia Bolesława, syna Mieszka, momentalnie ukłonił
się i opadł na jedno kolano. Książę poprawił swoją pelerynę na plecach i ruszył
w ich kierunku. Jego buty głośno zastukały o kamienną posadzkę i po chwili
stanął przed rycerzami.
- Dziękuję ci Czerlejenie, zostaw
nas samych - odparł Bolesław.
- Tak jest, Panie - odpowiedział
rycerz, jeszcze raz się ukłonił i wyszedł.
- A ty Jakubie, powstań - książę zwrócił
się do Kostro. - Doszły mnie słuchy, że pragniesz założyć osadę między Gnieznem
a Poznaniem? - spytał z uśmiechem na ustach.
***
Słońce nieśmiało przebijało się
przez gęstą zasłonę liści. Rosa mieniła się na źdźbłach trawy, a wiatr
delikatnie kołysał wszystkim wokół. Był wczesny poranek, chłodny, ale
słoneczny. Bezchmurna noc sprawiła, że niebo wyssało z ziemi całe ciepło. Z ust
wędrowców cały czas buchały kłęby pary, a zimne powietrze wdzierało się między
ich grube, futrzane płaszcze. Misław rozcierał dłonie i marudził, że to Podaga się
na nich zezłościła i zesłała mroźny poranek. Kostro był z początku wściekły na
kompana, ale w końcu zaczął go ignorować. Myślał tylko o swojej nowej misji, co
chwilę nerwowo sprawdzał, czy akt otrzymany od księcia Bolesława wciąż znajduje
się w torbie przerzuconej przez ramię i podekscytowany wyglądał chatki
Jagienki.
-
Dajcie odpocząć koniom, szczególnie tym przy wozach - krzyknął Kostro do
Sędzimira.
-
Jak szanowny pan grododzierżca sobie życzy - odpowiedział mu Wyrwipałka z
ironicznym uśmieszkiem. Ściągnął z głowy bobrzy kołpak i pokłonił się
ceremonialnie.
Jakub
westchnął tylko, pokręcił głową i spiął ostrogi Wojanki. Jezioro Pło było już
blisko. Rycerz wiedział, że Jagienka codziennie rano spaceruje brzegiem niewielkiego
stawku. Liczył, że spotka tam dziewczynę i zrobi jej niespodziankę. Kostro podjechał
możliwie jak najbliżej brzegu, zsunął się z siodła i chwycił wodze konia tuż
przy pysku. Podprowadził go pod gęsto rosnące krzewy, przystanął i rozejrzał
się. Poczuł zawód, bo nigdzie nie ujrzał wybranki swojego serca. Już chciał się
wycofać, ale kątem oka złowił jakiś ruch. Szybko obrócił głowę i zobaczył ją, Jagienka
szła radosnym krokiem, gwizdała i nuciła jakąś melodyjkę. Kabłączki zwisające z
jej wianka cicho stukały o siebie, a biała sukienka falowała na wietrze. Kostro
zapatrzył się na nią i zapomniał o całym świecie. Z rozmarzenia wyrwał go nagły
chlupot, w wodzie pojawiła się dziwna, obślizgła istota. Postać o zielonych,
rybich oczach i pomarszczonej gadziej twarzy powoli podpłynęła do brzegu, wysunęła
się do pasa, odsłaniając szeroki, kolczasty grzebień na plecach i wydała z
siebie dziwny, skrzeczący pisk. Kostro wzdrygnął się i z przerażeniem spojrzał
na Jagienkę, która z każdym krokiem była bliżej szponów wodnika. Jakub bez
zastanowienia wyskoczył z leśnej gęstwiny, długimi susami dobiegł do brzegu,
wyszarpnął zza pasa Nawkę i złapał Jagienkę w pasie. Dziewczyna pisnęła głośno
i zaczęła się szarpać, a wodnik wyskoczył z trzcinowiska, zaskrzeczał i uniósł
do góry dłonie z błoną pławną między palcami. Potwór ociekał wodą i warczał, ukazując
swoje szpilkowate zęby. Kostro nie zląkł się, odstawił Jagienkę na ziemię, delikatnie
ją odepchnął i doskoczył do bestii. Ciął mieczem z góry na dół, ale natrafił tylko
na powietrze. Wodnik był od niego szybszy, dał susa do wody i znikał już pod
powierzchnią jeziora. Kostro warknął groźnie i podbiegł do Jagienki.
-
Jakub? - westchnęła cicho dziewczyna.
- We własnej osobie! - krzyknął
uradowany Kostro, przyklęknął przed Jagienką i chwycił jej dłoń. - Wybacz, że
cię wystraszyłem, ale ta bestyja… Ona by cię niechybnie utopiła, tfu! - rycerz
splunął na bok.
- Ale, ale… - dziewczyna załkała.
- Od teraz zawsze będę przy tobie!
Przyjeżdżam z dobrymi nowinami!
- Ale to był mój przyjaciel! -
krzyknęła głośno, tupnęła i nadąsała się.
- Przy… przyjaciel? - powtórzył
zdziwiony Jakub.
- Tak! Przyjaciel. Mieszka w tym
jeziorze i zawsze wychodzi się przywitać kiedy mnie słyszy! - krzyknęła i z
niezadowoleniem przygryzła wargę. Butnie obróciła się i ruszyła przed siebie, a
jej złocisty warkocz podskakiwał z każdym krokiem.
- Ale Jagienko! - westchnął
zdziwiony Kostro. - Toć to wodnik! Czarci pomiot, bestia! Niechybnie by cię
wciągnął i zrobił panią wodnikową. Chciałabyś tego?! - Jagienka nie
odpowiedziała, zniknęła za gęstą ścianą drzew. Rycerz dogonił ją dopiero, gdy
dziewczyna natknęła się na jego towarzyszy, którzy wyprowadzili konie na
pobliską polankę. Sędzimir stał ze skrzyżowanymi na piersi rękoma i rozmawiał z
dwoma wojami, jednak gdy tylko ujrzał Jagienkę, przepchnął się między swoimi
rozmówcami i ruszył ku dziewczynie. Córka leśnika stanęła jak wryta, widząc przed
sobą ustawione w krąg wozy, ze zdziwienia otworzyła usta. Sędzimir podbiegł do
dziewczyny, uśmiechnął się szeroko i mocno ją uściskał. Zdyszany Kostro pojawił
się dopiero po chwili, ciągnął za sobą Wojankę i nieco zazdrośnie spoglądał na
swojego przyjaciela.
- No, no! Już starczy - warknął,
niby żartem, ale Wyrwipałka wyczuł w jego głosie nutę zniecierpliwienia.
- Co z ciebie za rycerz, że takiej
łani pozwalasz samej biegać po lesie? - zaśmiał się Sędzimir. Kostro zagryzł
tylko zęby i fuknął na swojego przyjaciela.
- Co to wszystko znaczy? -
wyszeptała w końcu dziewczyna.
- To jest właśnie ta dobra nowina -
uśmiechnął się Kostro. - A to wszystko już niedługo zamieni się w nasz nowy dom
- Jakub powiedział z dumą i wskazał na obładowane wozy. Znajdowały się na nich szerokie,
grube dechy, piły, młoty, siekiery i wiele innych rzeczy, potrzebnych do budowy
grodu.
- Ale jak to? - spytała Jagienka,
wciąż nie mogąc uwierzyć w to co widzi i słyszy. Jakub spojrzał tylko na Sędzimira
i szeroko się uśmiechnął.
***
Pierworodny syn Mieszka rozsiadł
się wygodnie na szerokim, drewnianym krześle. Poprawił swój długi płaszcz i
poruszał krzaczastym wąsem. Kostro siedział tuż obok niego, był zupełnie
zdezorientowany, jego serce waliło jak dzwon. Dopiero kufel miodu, przyniesiony
przez jedną ze służek nieco go uspokoił.
- Jakub Kostro… - wymruczał cicho
książę Bolesław. - Z nadanych mi praw boskich i świeckich - kontynuował dalej. -
Nadaję ci ziemie - na chwilę spauzował, lecz cały czas pisał gęsim piórem po
pożółkłym pergaminie. - Byś ku chwale Boga i księcia swego użytkował ją z
należytym szacunkiem i nadanymi ci prawami krzewił jedyną słuszną wiarę, a pana
swego wspierał, gdy tylko zajdzie takowa potrzeba - dokończył, wstał energicznie
i podszedł do leżącej na drugim końcu stołu mapy. Kostro zerwał się równo ze
swym księciem i oboje pochylili się nad rysunkiem z zaznaczonymi granicami
mieszkowego państwa.
- Zatem gdzie dokładnie chcesz
założyć swą osadę? - spytał bez ogródek, opierając się swoimi masywnymi dłońmi
o stół.
- Jeśli książę pozwoli - zaczął
niepewnie Kostro. - W puszczy Polonii Maior rozciągają się dwie rzeczki, Cybina
i Męcina.
- Męcina? - Bolesław zmarszczył
krzaczaste brwi i pytającym wzrokiem spojrzał na Jakuba.
- Jeden z moich druhów tak ją
nazwał - Jakub uśmiechnął się niemrawo, wciąż był podenerwowany wizytą u
księcia Bolesława. - Obszar wokół to męty, stąd Męcina, panie - dodał, głośno przełykając ślinę.
- Niech będzie - rzucił krótko
książę. - Która to? Ta? - spytał. Jakub przytaknął tylko, a Bolesław, ku
zdziwieniu rycerza, od razu naniósł na mapę nazwę rzeczki. - Zatem tutaj… Hmm -
władca zamyślił się i podrapał po brodzie. - W samym sercu naszych ziem, między
Gnieznem, Poznaniem a Gieczem! Idealnie! - rzucił i z zadowoleniem poruszał
krzaczastym wąsem. Chwycił za pergamin, który wcześniej wypełniał i dopisał
jeszcze parę linijek. Zwinął go, wylał na niego lak i przystawił swoją pieczęć -
Zatem czyń sobie ziemię poddaną, Jakubie! - dodał i uściskał dłoń rycerza,
podając mu akt nadania. Jakub stał jak osłupiały, wciąż był w szoku i nie
wiedział co powiedzieć. Niezręczną ciszę ponownie przerwał książę.
- I na miłość boską! Zapuśćże
sobie Jakubie brodę, albo chociaż wąsa! Wyglądasz jak jakiś podlotek! -
Bolesław zaśmiał się rubasznie i poklepał rycerza po ramieniu.
- Tak, panie - odpowiedział tylko
Kostro.
- A teraz czas nadać ci herb,
grododzierżco - powiedział książę, wyraźnie akcentując ostatnie słowo.
***
- I od tamtej pory, za twą radą,
mościa panno - rzucił dumnie Jakub, gdy wjechali na niewielkie wzniesienie,
które od północy i wschodu opadało ku jezioru Pło. - Mym herbem są dwa miecze,
gwiazdy i półksiężyce na niebieskim tle - krzyknął z dumą Kostro, pukając
dłonią w tarczę zawieszoną przy boku Wojanki.
- A myśmy są kostrowi woje - dodał
Sędzimir z szerokim uśmiechem na ustach. Podjechał na swoim kasztanowym ogierze
i mrugnął do siedzącej przed Jakubem Jagienki.
- Zatem… będziemy sąsiadami? -
spytała nieśmiało dziewczyna.
- Nie mościa panno - zaprzeczył od
razu Kostro. - Ty będziesz moją damą! - rzucił radośnie, zeskoczył z siodła i
stanął przed Jagienką. Spojrzał dziewczynie prosto w oczy i chwycił jej
delikatną dłoń.
- Ale… - Jagienka zawahała się i
zatrzepotała rzęsami, a jej policzki zarumieniły się. - Ale jak to? Jam prosta
dziewucha, nie godnam ciebie.
- Jagienko, powiedz tylko tak! -
Kostro rzekł z nadzieją w głosie. Chwycił oszczep zawieszony przy boku Wojanki,
stanął na środku polany i jeszcze raz spojrzał na dziewczynę. - Jeśli się
zgodzisz, tu będzie nasz gród, gród Kostry! - krzyknął z dumą i wbił grot włóczni
w ziemię. - A więc, Jagienko?
Maciej Knopkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz