Prolog
Puszcza rozciągająca się między
Gnieznem, a Poznaniem była terenem niezwykle dzikim. Zwierzyny było w niej co
niemiara, a siedziby ludzkie z łatwością można było zliczyć na palcach jednej
ręki. Powiadają, że żaden śmiałek, który odważył się wyruszyć w dzikie ostępy
puszczy nigdy z niej nie wrócił. Powiadają też, że ci, którzy zamieszkali wśród
borów Poloni Maior, zwanej także Wielkopolską, zawarli pakt z samym władcą
krainy umarłych - żmijowatym Welesem. Ile w tym prawdy nie wie nikt. Pewnym
jest jednak, że demony lasu są wciąż obecne, a postępująca od kilku lat
chrystianizacja nie wyparła ich z głów mieszkowego ludu.
Jakub, od swojego ostrego i
szorstkiego charakteru zwany Kostro, wraz ze swoim najlepszym kompanem
Sędzimirem nazywanym Wyrwipałką i młodocianym wojem Misławem Drzewcem,
wyruszyli wczesnym rankiem z gnieźnieńskiego grodu. Skierowali się głównym
traktem w kierunku Poznania. Kiedy zanurzyli się w ciemnej otchłani prastarej
puszczy, ich oczom ukazał się piękny jeleń o wielkim porożu, sięgającym niemalże
koron drzew. Ruszyli za nim w pościg bez chwili wahania i ścigali aż do
niewielkiej rzeczki, gdzie zgubili nie tylko trop zwierzęcia, lecz także drogę
do domu. Bytomir, jak często nazywany był Jakub w kręgach słowiańskich, jechał
na swej siwej klaczy. Był młodym i krzepkim mężczyzną przed trzydziestką. Pod
kamizelką z utwardzonej skóry nosił barwioną na błękitny kolor lnianą koszulę,
która chowała się w czarnych jak wronie pióra spodniach. Słońce, które jeszcze
przed chwilą nieśmiało przebijało się przez korony drzew, zasłoniły gęste,
burzowe chmury. Sprawiło to, że panujący wokół mrok stał się jeszcze
straszniejszy, a trójce śmiałków jeżył się włos na głowie. Demony lasu lubiły
taką pogodę, lubiły ciemność, a strach ofiar dodawał im sił.
- To jego sprawka... To Pochwist
chcy nos w swe sidła capnąć - odezwał się cichym głosem Misław, kiedy dojechali
do niewielkiej polanki na środku której stał wysoki, mający dobrych dziesięć
łokci posąg Światowida. Choć sama rzeźba niemalże wrośnięta była w las, jej kamienne
boki pokryła warstwa grubego mchu, a bluszcz obrósł go dookoła, to sroga,
brodata twarz wciąż budziła niepokój. Nie pomogło nawet słońce, które na chwilę
wyjrzało zza gęstych chmur i oświetliło wysoki posąg.
- Jeno głupot nie gadaj, Pan Bóg
nas strzeże! - warknął ze złością Jakub, zwany Kostro. Powoli objechał posąg,
uważnie oglądając wszystkie cztery twarze swojego dawnego boga. Choć
przedstawiały inne lica, to każda była sroga i budziła strach. Mimo iż
oficjalną religią w państwie było chrześcijaństwo, to wśród ludu wciąż panowali
starzy bogowie. Świadczyły o tym chociażby świece, ułożone w nieforemny krąg
wokół posągu. Niektóre z nich jeszcze sie tliły, a część zgasła dopiero
niedawno.
- Kimże jest ten Pan Bóg? Hm?! Oj
myśmy źle zrobili, że tego Pana przyjęlim… Swaróg byndzie zły - marudził wciąż
Misław. - Oj posypium sie pioruny.
- Misław! - zagrzmiał Kostro. - Ci
się we tym łebie mocno poprzestawiało! - Jakub wyraźnie rozzłoszczony spiął
ostrogi i poprowadził swojego siwka ku wiarołomcy. - Najpierw świętą wodą się
obmywasz, a teraz bluźnisz! Jeno cię nahajem zaraz przećwiczę to ci się odechce
plecenia głupot! - krzyknął Kostro, jednocześnie wyciągając zza pasa pleciony,
skórzany bicz. Uniósł go wysoko ponad głowę, po czym błyskawicznie opuścił. Krótki
bicz trzasnął w powietrzu, a jego huk rozległ się po całej okolicy. Po chwili
było słychać tylko piskliwy krzyk Drzewca, a na jego twarzy pojawiła się
krwistoczerwona pręga, przebiegająca przez lewy policzek.
- Stójcie! - krzyknął nagle
Wyrwipałka, gdy wściekły i zbulwersowany zachowaniem kompana Kostro ponownie
unosił nahaj. Jakub momentalnie wstrzymał rękę i spojrzał na swojego druha.
Dobijający czterdziestki Sędzimir dosiadał kasztanowego ogiera. Był barczystym
mężczyzną o dość niskim wzroście, a wśród jego bujnej czupryny dostrzec już
można było pierwsze siwe włosy. Wyrwipałka stanął w strzemionach i napiął
wszystkie mięśnie. Jedną ręką ścisnął swoją długą na trzy łokcie włócznię, a
drugą sięgnął po okrągłą tarczę, którą wcześniej zawiesił na plecach. Całą
polanę momentalnie spowił mrok. Słońce, które jeszcze przed chwilą wyglądało
zza burzowych chmur i oświetlało posąg Światowida, zniknęło. Od strony
południowej zawiał silny, przenikający do szpiku kości wiatr. Misław jęknął
cicho, a futrzana czapka, którą nosił Wyrwipałka, pofrunęła na obrzeża polany.
Śmiałkowie zobaczyli na skraju lasu zbliżający się do nich wysoki cień. Kostro
błyskawicznie wysunął zza pasa żelazny miecz z prostą, okrągłą głowicą i
ścisnął rękojeść obwiązaną ciemnobrązowym rzemieniem.
Niewyraźny kształt stawał się coraz
większy, pędził ku nim z ogromną prędkością. Jakub poczuł jak zimny pot ścieka
mu za koszulę. Wzdrygnął się, a serce podeszło mu do gardła. Mimo strachu
ścisnął mocniej rękojeść miecza i wysunął się przed towarzyszy. Kostro przyjął
chrzest i odrzucił starych bogów, co nie znaczy, że nie przestał się ich lękać.
Stojąc na skraju polany był pewien, że to jeden z demonów lasu sunie na nich
niczym rozwścieczony byk.
- Niechaj cię
piekło pochłonie! - krzyknął Kostro - Pan Bóg jest z nami! - w tym momencie
niebo przeszyła błyskawica, a po chwili rozległ się potężny grzmot. Okoliczne
drzewa zakołysały się, z nieba spadły pierwsze krople deszczu. Kostro z trudem
utrzymał w miejscu Wojankę, swoją klacz, która stając dęba o mało go nie
zrzuciła. W tym samym momencie rozległ się także długi i piskliwy kwik. Ogromny
cień zamienił sie nagle w ciemną, włochatą kulę, która wpadła na polanę. Jakub
usłyszał stukot racic o kamieniste podłoże i ujrzał ogromnego dzika,
sięgającego niemalże szyi konia. Zwierzę spojrzało na towarzyszy Jakuba,
stanęło jak wryte i ponownie kwiknęło. W oka mgnieniu dzik obrócił się z gracją
tancerki, a spod jego nóg wyleciały wielkie grudy ziemi.
- Tego nie
przepuścim! - ryknął gniewnie Kostro mając na myśli wcześniejsze, nieudane łowy
na jelenia. - Od boków, zaganiać go! - warknął bez zastanowienia do kompanów.
Strach, który jeszcze przed chwilą go paraliżował, zamienił się w krążącą w
żyłach adrenalinę. Na widok ogromnego zwierzęcia w Jakubie obudził się zmysł
myśliwego. Rycerz zupełnie zapomniał o demonach lasu, prastarej puszczy i
gromach, które waliły tuż nad jego głową. Spiął boki swojego konia, a Wojanka
ruszyła jak wystrzelona z procy. Przeskoczyła nad leżącym na skraju polany
drzewem i zniknęła w gęstwinie lasu. Jakub wsunął miecz do pochwy, przywarł do
grzywy konia i popędzał go, wbijając coraz mocniej ostrogi. Siwek uczestniczący
w niejednym polowaniu bez problemów radził sobie w gęstym lesie i z łatwością
omijał wszelkie przeszkody. Jakub nie spuszczał dzika z oczu, czekając na
dogodny moment do oddania strzału. Widząc przed sobą długi, bezdrzewny
korytarz, wyprostował się i puścił wodze Wojanki, zdając się na jej instynkt.
Wyciągnął z kołczanu krótki, prosty łuk, nałożył na cięciwę strzałę z lotkami
wykonanymi z piór sroki i wymierzył w biegnącego przed nim dzika. Napiął
wszystkie mięśnie starając się zniwelować kołysanie konia. Świat wokół zamarł,
dźwięki się wyciszyły, a Jakub widział tylko włochatego dzika. Wymierzył nieco
przed biegnące zwierzę, wstrzymał oddech i puścił cięciwę. Lniany sznurek
zabrzęczał, a przecinająca gęste, burzowe powietrze strzała zaświszczała.
Wtedy
zdarzyło się coś niespodziewanego. Ku zdziwieniu Jakuba dzik wrył się w ziemię,
przeturlał i padł martwy, a strzała rycerza musnęła tylko grzbiet zwierzęcia i
wbiła się w grząski grunt. Krew wręcz zagotowała się w Kostro, wszak nigdy nie
chybił celu. Ściągnął wodze konia, a Wojanka wbiła kopyta w mokrą ziemię. Jakub
ze złością zeskoczył w błoto, które chlapnęło spod jego butów na wszystkie
strony. Z łba dzika, tuż pod uchem, wystawała strzała, nieco koślawa, o
nieudolnie wstawionych lotkach.
- Ha! -
krzyknął nagle Misław, który wyskoczył z pobliskich krzaków. Był wyraźnie
podniecony, a w ręku trzymał koślawy łuk. - Trafił go ja!
- Ty łajzo
nikczemna, Ty podrostku zawszony! - zaczął krzyczeć Jakub. Misław, który
jeszcze przed chwilą tryskał radością, stanął jak wryty. Spojrzał na Kostro,
struchlał i zatrząsł się niczym osika na wietrze - Co ja ci mówił?! Zaganiaj, a
nie strzelaj, głupcze jeden! - Jakub wręcz kipiał z wściekłości. Ponownie
wyciągnął nahaj i strzelił nim Drzewca przez pierś. Po chwili poprawił
uderzając drugi raz, tym razem po nogach. Był tak zły, że nawet nie usłyszał
Sędzimira, który galopem przyjechał na swoim kasztanowym ogierze. Wyrwipałka
błyskawicznie wparował między niego, a przerażonego Misława i, mimo swojej
krzepy, z trudem powstrzymał Jakuba przed kolejnymi uderzeniami.
- Prrr! -
warknął tylko, odciągając Kostro od Drzewca. - Przecie trup to trup. Nie ważne
czyjum strzałum uśmiercony. Ważne, że nosz i byndzie co jeść - grzmiał groźnie.
Kostro
wyszarpnął się z mocnego uścisku przyjaciela, chciał coś powiedzieć, krzyknąć,
lecz ugryzł się w język, fuknął głośno i ruszył do Wojanki.
- Wsadźcie
dzika na konia, ruszamy dalej - warknął, spoglądając spode łba na Misława.
Minęło sporo
czasu nim nad gęstymi koronami drzew ujrzeli cienką strużkę dymu. Z początku
nie byli pewni, czy to nie złudzenie. Deszcz siąpił przez cały czas, a oni byli
przemoczeni i zmęczeni. Pragnęli usiąść w suchym, ciepłym miejscu, dlatego
ucieszyli się na widok dymu, chociaż w głowach wciąż mieli opowieści o
mieszkańcach lasu i o ich paktach z demonami.
Będąc
zaledwie kilkadziesiąt kroków od chaty usłyszeli głośne krzyki i wyzwiska,
które po chwili przerwał kobiecy krzyk. Kompani popatrzyli po sobie, po czym
bez zastanowienia ruszyli w kierunku chaty. Pierwszy wysunął się Kostro, który
wparował do niewielkiej zagrody. Jego oczom ukazała się czwórka obwiesiów,
ubranych w żelazne, nieco pordzewiałe kolczugi. Dwóch z nich trzymało
złotowłosą niewiastę ubraną jedynie w przemokniętą lnianą koszulę. Pozostali
znęcali się nad wysokim, brodatym mężczyzną, którego twarz była cała
zakrwawiona.
- Puśćże
niewiastę łotrze, pókim jeszcze łaskaw! - krzyknął Kostro zeskakując z Wojanki.
Wyszarpnął miecz i pewnym krokiem ruszył w kierunku bandytów. Mężczyźni z
początku nieco zmieszani, szybko nabrali pewności siebie widząc, że mają
przewagę liczebną.
- Po moim
trupie - ryknął jeden z nich.
- Z wielką
chęcią - warknął przez zęby Kostro, w którym krew ponownie gotowała się z
wściekłości.
Jakub nie bał się pojedynku, nie
zważał na przewagę liczebną przeciwników. Uczestniczył już w niejednej
potyczce, nie raz walczył u boku samego Mieszka i nie raz odpierał ataki
znacznie liczniejszych wrogów. Był wściekły, krew w nim buzowała i miał ochotę
w pojedynkę rzucić się na całą czwórkę. Szybko jednak ochłonął, zakręcił Nawką
- mieczem, którego imię symbolizowało dusze zabitych przeciwników i spojrzał na
towarzyszy. Ledwo widocznym gestem wskazał im dwójkę bandytów, znęcającą się
nad brodaczem. Sam, wzrokiem pełnym nienawiści, spojrzał na stojącego przed nim
wysokiego i krzepkiego oprycha. Choć bandyta był młody, miał co najwyżej
dwadzieścia lat, to jego lico zdobiła już niejedna blizna.
- Jakubie! -
krzyknął nagle Wyrwipałka i rzucił przyjacielowi swój miecz. Kostro przełożył
Nawkę do drugiej ręki, zgrabnie złapał rękojeść Sędzimirskiego oręża i zakręcił
przed sobą oboma ostrzami. Wyrwipałka zasłonił się tarczą, skierował grot
włóczni w kierunku przeciwników i powoli zaczął ich okrążać. Napastnicy również
chwycili za oręż i zaczęli groźnie powarkiwać. Pierwszy do ataku rzucił się
oprych stojący przed Jakubem. Zamachnął się swoim ogromnym toporem i uderzył
znad głowy. Jakub zdążył się tylko zaprzeć nogami, skrzyżował miecze i uniósł
je, próbując sparować cios. Ostrze topora ześlizgnęło się po klingach,
wyrzucając w górę i w dół snopy iskier, które na tle ciemnej puszczy
przywodziły na myśl gwiazdy na nocnym niebie. Jakub ledwo ustał, lecz
doświadczenie bitewne wzięło górę nad młodym napastnikiem. Rycerz błyskawicznie
machnął mieczami na boki i rąbnął przeciwnika przez pierś. Ostrza ześlizgnęły
się po kolczudze, zrywając kilka żelaznych oczek. Kostro nie zwlekając
odskoczył do tyłu, unikając kolejnego ciosu topora. Okręcił się na pięcie,
zamłynkował mieczami, uderzył nimi przeciwnika, wytrącając go z równowagi, po
czym precyzyjnym cięciem rozpłatał mu gardło. Gęsta krew bryzgnęła za żelaznym
ostrzem, a oprych padł bez życia. Na ten widok drugi z napastników nieco się
zawahał. Zakręcił sumiastym wąsem i spojrzał na pozostałych kompanów, których w
zabójczy taniec wplątał Sędzimir wywijający swoją włócznią na lewo i prawo.
- Strach Cię
obleciał?! - warknął Kostro, który bez chwili wahania doskoczył do wąsacza,
zamarkował cios, odskoczył w bok i ciął w tył kolana. Mężczyzna krzyknął z bólu
i upadł w błoto. Tymczasem Sędzimir zwinnym ruchem przeszył włócznią kolejnego
z napastników, któremu nie pomogła nawet żelazna kolczuga. Misław pamiętając
nauki Jakuba, wykorzystał swój niski wzrost oraz niezwykłą zwinność. Zasypał
przeciwnika gradem uderzeń, odskoczył w bok i wbił sztych miecza prosto pod
pachę, tam gdzie oczka kolczugi były słabsze. Bandyta jęknął, krew wypełniła mu
usta i bezwładnie osunął się na ziemię.
Walka, która
trwała zaledwie chwilę, zostawiła po sobie paskudne pobojowisko. Krew zmieszana
z błotem wypełniała niemalże całą zagrodę. Kostro w przypływie złości chciał
się rzucić na rannego wąsacza, w porę powstrzymał go jednak Sędzimir. Po
burzliwej dyskusji doszli do wniosku, że puszczą go żywego. Jeśli zasługuje na
życie, przeżyje, jeśli nie, puszcza zrobi swoje. Jakub stał dłuższą chwilę
wpatrując się w kulejącego mężczyznę. Po chwili zadął silny wiatr, koszula
rycerza zatrzepotała, a pośród drzew przemknął bezkształtny cień, który stanął
na wprost Jakuba. Zmierzył go dwoma, przypominającymi oczy ognikami, a wtedy
ciemne chmury na niebie momentalnie zniknęły. Oczom śmiałków ukazało się
piękne, rozgwieżdżone niebo, puszcza pojaśniała i wydała się mniej groźna.
- Ja wam
mówia… To Podaga! To ona! - pisnął Misław, który stanął obok rycerza. Kostro
uniósł rękę, chcąc przywołać kompana do porządku. Szybko się jednak powstrzymał,
ogarnęła go dziwna błogość i czuł jak powoli się uspokaja. Otarł brudne od krwi
miecze o koszulę jednego z zabitych i skierował swoje kroki do szlochającej
białogłowy. Niewiasta siedziała skulona pod chatą, a gdy do niej podszedł omal
się na niego nie rzuciła. Jakub skinieniem głowy nakazał towarzyszom zajęcie
się brodaczem, a sam chwycił niewiastę i zaniósł do małej chatki. Dziewczyna od
razu zniknęła za drzwiami alkowy. Doprowadzenie do ładu brodacza zajęło im
kilka dłuższych chwil. Wspólnie z Sędzimirem obmyli go z zakrzepłej krwi,
odziali w nowe szaty i położyli na stojącym przy wejściu posłaniu. Nim zdążyli
usiąść, do pokoju weszła złotowłosa niewiasta. Zrobiła to z gracją, przywodzącą
na myśl rusałkę pląsającą w płytkiej wodzie. Miała duże, szmaragdowe oczy,
drobną, smukłą twarz o wyraźnie zarysowanej linii szczęki i urzekające piegi na
nosie. Przebrała się w długą lnianą sukienkę przewiązaną w pasie kolorowym
sznurkiem. W długie, starannie uczesane włosy wplotła wianek, z którego po
bokach głowy zwisał szereg kabłączków. Jej widok urzekł Kostro od pierwszej
chwili. Rycerz wodził za nią maślanym wzrokiem i czuł dziwne mrowienie w
brzuchu. Chciał coś powiedzieć lecz głos uwiązł mu w gardle. Dziewczyna
uśmiechnęła się nieśmiało i z trwogą podbiegła do leżącego na posłaniu
brodacza.
- Będzie żył
- odezwał się Sędzimir. - Jeno przemywać rany co dzień i zdrów jak ryba byndzie
- dokończył mrugając do dziewczyny.
- Och -
westchnęła. - Jak mam wam dziękować, szlachetni rycerze? - odezwała się cichym,
melodyjnym głosikiem.
- Strawy i
suchego miejsca jeno nam trzeba, mościa panno - odezwał się w końcu Kostro z
szerokim uśmiechem na twarzy. - Wszak nie zrobilim my niczego nadzwyczajnego,
pomoc niewieście to obowiązek każdego męża!
- Jesteście
zbyt skromni, panie. Gdyby nie wy, tatko by już na pewno nie żył, a ja… - jej
głos nagle załamał się.
- Nie
wracajmy do tych strasznych chwil, bandyci dostali to na co zasłużyli, a
panienka przy mnie bezpieczniejsza jest niż korona królewska! - odparł z dumą
Kostro, który przyklęknął przed dziewczyną i chwycił jej dłoń. Sędzimir i
Misław wymienili porozumiewawcze spojrzenia.
- Nawet nie
znam imion moich wybawicieli - odezwała się dziewczyna, gdy otarła łzy z oczu.
- Na mnie tatulko woła Jagna, a na was jak wołają, mości rycerze?
- Jam jest Jakub, zwany Kostro! - krzyknął rycerz
bijąc się pięścią w pierś. - Mój druh Sędzimir, najwierniejszy i najlepszy
przyjaciel w całej Polonii Maior oraz Misław zwany Drzewcem, młodziak
nieznający jeszcze dobrze życia - wyrecytował.
- Jestem wam
wdzięczna po wsze czasy, a mój dom stoi dla was otworem. - Odparła z uśmiechem.
- Wszak dziwi mnie, że u tak dzielnych rycerzy nie widzę żadnego herbu!
- Myśmy są
prości mieszkowi rycerze - odparł Jakub. - Poza tym, cóż w tym herbie mielibyśmy
mieć? Jelenia, który nam uciekł? - spytał z ironicznym uśmiechem.
- Może taki,
jakem was ujrzała pierwszy raz? - spytała i spojrzała przez okno, gdzie pojawił
się bijący jasnym blaskiem sierp księżyca. - Skrzyżowane miecze pośród gwiazd i
tegoż oto księżyca? - dodała z najpiękniejszym uśmiechem jaki kiedykolwiek
widział Kostro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz