Knieja



Knieja
                Puszcza zdawała się nie mieć końca, ciągnęła się nieprzerwanie, odbierając nadzieję na zobaczenie czegokolwiek innego. Wszechobecny mrok oraz cienie krążące między drzewami przyprawiały podróżnych o gęsią skórkę. Jednak najgorsza była cisza, bezdźwięczna pustka, która sprawiała, że każdy krok zdawał się być tąpnięciem olbrzyma. Czasem gdzieś z oddali dochodziły pojedyncze odgłosy, złowieszcze krakanie wrony, skrzek jakiegoś zwierzęcia, czy paskudny wizg, sprawiający, że serce podchodziło do gardła. Ludzie mawiali, że to złe demony czające się w mrokach puszczy, albo odgłosy bogów, którzy zeszli na ziemię i spacerują po prastarej kniei. Prawdy nie znał nikt, nie znalazł się żaden śmiałek, który odważyłby się poznać sekrety puszczy.
Wszyscy poruszali się względnie bezpiecznymi traktami. Jednak i na nich puszcza dawała o sobie znać, krążyły pogłoski o napadniętych podróżnych, tajemniczych zniknięciach, czy bladych ślepiach czających się tuż koło drogi. Pomimo ostrzeżeń zdarzali się też tacy, którzy próbowali skrócić sobie drogę i szli przez las, lecz ci nigdy nie docierali do wyznaczonego celu, wszelki słuch o nich ginął. Były też osoby, które w mrocznej kniei szukały schronienia przed wymiarem sprawiedliwości, lecz prędzej czy później demony lasu dopadały ich i nieszczęśnicy stawali przed sądem bożym.
- Kruca stopa! - warknął jeden z mężczyzn, a jego głos poniósł się po całej okolicy. - Wykońcy nos ta puszcza! - dodał, przedzierając się przez gęstą ścianę z czeremchy.
- Cicho bądź! - skarcił go towarzysz, który kurczowo trzymał topór. - Chcesz by cię demony porwoły?
- Jakeś taki mondry, to idź przodem - odburknął ten pierwszy, noszący zawiązaną z tyłu głowy krótką kitkę. - Kostrowy gród już nieopodal, czuję to…
- A żebyś wiedział, że pójdę! - ryknął ten z toporem. - Taki z ciebie przewodnik, jak z koziej…
- Cichajcie obaj! - wtrącił się trzeci z towarzyszy, Jaromir, który jako jedyny miał założony na głowie hełm. Spojrzał na swoich kompanów spode łba i głośno zazgrzytał zębami. - Puszcza was słyszy - dodał ściszonym głosem, wodząc wzrokiem po okolicy. Po chwili, jakby na potwierdzenie jego słów,  rozległ się przeciągły ryk, a w powietrze z głośnym krakaniem wzbiło się kilka wron.
- Na bogi! - jęknął topornik. - Co to było?!
- Idzie tu - zawtórował mu ten z kitką.
- Mówiłem cichajcie! - warknął Jaromir. Jego oczy skryte za szerokimi wizurami hełmu błysnęły w świetle księżyca, które jakimś cudem przedarło się przez gęste korony drzew. Nieco przed nimi, w wysokiej trawie, rozległo się dziwne warczenie. Odgłosy z każdą chwilą stawały się głośniejsze, coś się zbliżało.
- To borowy, abo… abo jaga! - jęknął topornik, który cofnął się o kilka kroków.
- Uciekajmy, panie Jaromirze! - ryknął spanikowany przewodnik, który przeskoczył między swoimi towarzyszami i pognał wzdłuż ledwo widocznej ścieżki. Jego kompani nie pozostali daleko w tyle, biegli przed siebie ile sił w nogach. Przedzierali się przez knieję tak długo, dopóki nie przestali czuć na swoich plecach oddechu demona. Kiedy w końcu upiorne odgłosy ucichły, znaleźli się nad małym strumyczkiem, który leniwie płynął między potężnymi, prastarymi drzewami. Wszyscy trzej ciężko dyszeli, pochylili się, łapiąc za kolana i z głośnym sapaniem wciągali powietrze. Dopiero po chwili dotarły do nich ciche odgłosy drewnianych dzwoneczków. Spojrzeli przed siebie i ujrzeli schowaną między gęstymi zaroślami chatkę. Była stara, strzecha w wielu miejscach miała dziury, lecz z komina unosił się delikatny dymek.
- Gdzie my są? - jęknął przerażony topornik.
- Ja wam mówia… to chatka jagi! - odpowiedział od razu przewodnik.
- Oczy nam mrok omamił, a nie jaga - warknął wściekły Jaromir i poprawił swój hełm. Pewnym krokiem ruszył przed siebie, lecz po chwili stanął jak wryty. Dosłownie parę kroków przed nim wyrosły blade, jarzące się ślepia…
***
Gród Jakuba Kostro był już w dużej części odbudowany, remontu wymagały jeszcze tylko chata kuśnierza i szewca. Ponadto część rzemieślników zajęła się budową długo wyczekiwanej w grodzie kaplicy. Zaangażowanie mieszkańców i wsparcie książęcego dworu sprawiły, że przed kilkoma dniami wzniesiono pierwsze fundamenty. Lechosław, piastujący stanowisko leśnika i głównego drwala w grodzie, był odpowiedzialny za dostarczenie najlepszej jakości drewna do budowy świątyni. Z prośbą o to zgłosił się do niego sam Jakub, a naczelnemu rębaczowi nie trzeba było dwa razy powtarzać, wszak w kaplicy ślub miała wziąć jego córa, Jagienka.
- To będzie iście królewska ceremonia - powtarzał za każdym razem Lechosław. - Sam książę Bolesław ze swą świtą ma przyjechać i to do mojej córy, do mojej Jagienki! - dodawał z dumą w głosie. Choć rębacz nie był przekonany do nowego boga, cieszył się, że jego córka poślubi rycerza.
 Nie było dnia, żeby z puszczy nie dochodziły odgłosy rąbanego drewna. Wióry leciały na wszystkie strony, a drwale wchodzili w puszczę coraz głębiej. Wielu z nich lękało się zemsty bogów, lecz ufali Lechosławowi, wiedzieli, że w kniei spędził niemalże całe życie. Nie raz widzieli, jak składał  leśnym stworzom daninę, umożliwiającą mu dalszą wycinkę.
Ranek wstał zimny, słońce nieśmiało wyglądało znad horyzontu, lecz Lechosław szedł już do pracy z zarzuconą na ramieniu siekierką. Skinieniem głowy pozdrowił kobiety doglądające upraw przy grodzie. Kawałek dalej dojrzał chłopa w słomkowym kapelusiku, który mocował sochę do uprzęży siwej szkapy.
- Dadźbog z tobą! - krzyknął do mężczyzny, gdy przechodził obok niego.
- Dadźbóg - odpowiedział pospiesznie chłop, ocierając czoło z pyłu. - Juże w las, panie Lechosławie? - spytał.
- Ano - odparł drwal. - Nie ma co zwlekać, prędzej zetniemy, prędzej będzie świątynia.
- Świuntynia… - wymamrotał w zamyśleniu chłop. - Ja tam ni wim na co nam to. Tylko nieszczęście z tego byndzie. Bogi się na nas zeźlą…
- Bogi są w puszczy, składaj im tam ofiarę, to się nie zeźlą - warknął przez zaciśnięte zęby Lechosław. Choć chłop z pewnością nie chciał krytykować jego pracy, to rębacz odebrał to bardzo personalnie. Nie lubił jak ktoś mówił niepochlebnie o rzeczy, nad którą pracuje. Lechosław machnął ręką, pokręcił głową i ruszył przed siebie. Po chwili dogonili go jego dwaj uczniowie, rosły i barczysty Siemowit i nieco mniejszy od niego Mieszko. Obaj zaczęli radośnie przygwizdywać, lecz uśmiechy na ich twarzach zniknęły, gdy na granicy lasu ujrzeli jakąś postać, z pewnością był to człowiek, lecz poruszał się dziwacznie. Człapał powoli, powłóczył jedną nogą i wydawał z siebie ciche jęki. Przybysza dostrzegli także pozostali. Kobiety krzątające się na pobliskim polu z piskiem podwinęły suknie i zaczęły uciekać w kierunku głównej bramy. Człowiek, który wyłaniał się z puszczy nie mógł zwiastować niczego dobrego.
- Mieszko, pędź po wojów! - rozkazał swojemu podwładnemu Lechosław. - My się upewnimy, czy wszyscy zbiegli z pola - dodał, zaciskając dłonie na trzonku toporka. Młodszy z uczniów bez słowa sprzeciwu wykonał polecone mu zadanie i co sił w nogach pobiegł po pomoc.
- A jeśli to bogi? - spytał z lękiem w głosie Siemowit. - Ostatnio puszcza niespokojna, mawiają, że w niej Pany chodzą, a my jom wycinamy.
- Nie pleć głupot! - skarcił go Lechosław i głośno przełknął ślinę.
- Abo borowy się zeźlił… - nie ustępował uczeń.
- Idź, bo jak ci dekne, to cię rodzona matka nie pozna! - warknął rębacz. Uniósł ostrzegawczo siekierkę, lecz w tym samym momencie tajemniczy przybysz osunął się na ziemię i zniknął w wysokiej trawie. Drwale zamarli w bezruchu, obserwowali granicę lasu, lecz z ciemnej puszczy nikt nie wychodził. - Stój tu i bacz, czy kto nie idzie - rzucił Lechosław i pognał w kierunku przybysza. Siemowit chciał coś krzyknąć i powstrzymać go. Nie zdążył…

***

Jakub zamoczył końcówkę gęsiego pióra w małej buteleczce. Strzepnął nadmiar atramentu i podpisał leżący przed nim list. Zagiął kartkę w dwóch miejscach, wylał na nią lak i odcisnął swoją pieczęć w półpłynnym materiale. Nagle usłyszał zamieszanie w sąsiedniej izbie. Płomień świecy stojącej na stoliku zamigotał, ktoś się zbliżał. Jakub podniósł się i ze świstem wciągnął ciężkie, przepełnione zapachem kadzideł powietrze. Kiedy usłyszał ciche pukanie, od razu doskoczył do drzwi. Wiedział, że nie zwiastuje to niczego dobrego.
            - Panie! - krzyknął woj. – Znaleźlimy go na skraju lasu, ledwo dychał, tedy go przynieślim…
            - Chwila, chwila! – przerwał mu Kostro. – Kogo znaleźliście? – spytał z niepokojem.
            - Nie wim, Lechosław poszedł o poranku rąbać drwa na kaplicę, a wtedy ktoś z lasu się wyłonił – odpowiedział pospiesznie woj.
            - Prowadź! – rzucił Kostro.
            Woj zaprowadził go prosto do chaty zielarki. W środku byli już Sędzimir i Bolelut. Na niewielkim posłaniu leżał mężczyzna, cicho pojękując. Ciemnowłosa kobieta pochylała się nad nieznajomym i lepką maścią smarowała jego rany.
            - Miał przy sobie tylko dwa denary i starą mapę – odezwał się w końcu Sędzimir.
            - Mówił coś? – spytał Jakub.
            - Jakem do niego podszedł, mamrotał coś - wtrącił się Lechosław, który niespodziewanie pojawił się w izbie. – Ledwom go rozumiał, alem wyraźnie słyszał słowo „demon”! – dodał rębacz, po czym zapadła długa cisza. Słychać było tylko świszczący na zewnątrz wiatr.
            - Poinformujcie mnie, jeśli się przebudzi. Sędzimirze, wzmocnij straże. Niech nikt się nie oddala od grodu, zwłaszcza w pojedynkę  - zarządził Kostro.
            - A jeśli to moja wina? – westchnął Lechosław. – Może to bogi się rozeźliły za to, że puszcze wycinamy… - Rębacz spuścił wzrok i chwycił Jakuba za rękę. Zacisnął na niej palce i głośno przełknął ślinę. - Jam codziennie wszystkim bogom dary składał, Leszemu też! – opowiadał z przejęciem, a po jego policzku pociekło kilka łez.
            - To nie bogi, Lechosławie! – próbował go uspokoić Jakub. Położył dłoń na ramieniu rębacza i spojrzał mu w oczy. – Twe dary są dla nich wystarczające, a ten człowiek nie padł rażony piorunem, ani nie został przygnieciony drzewem. Jego rany zostały zadane stalą – dodał lekko ściszonym głosem, po czym skinieniem głowy pozdrowił zielarkę i pewnym krokiem wyszedł na zewnątrz.
             Jesień była już za progiem, mieszkańcy doglądali spichlerzy zapełnionych ziarnem, zebranym z okolicznych pól, a słońce nie wspinało się już tak wysoko na nieboskłon. Zimny wiatr z północy owiał Jakuba, zatrzepotał jego płaszczem. Rycerz nie zdołał przejść nawet kilku kroków, gdy zza wałów grodu dobiegł przeciągły odgłos rogu. Kilku wojów siedzących przy karczmie zerwało się na nogi i pospiesznie ruszyło do wrót. Zrobiło się niemałe zamieszanie. Mieszkańcy zaczęli przeciskać się przez bramę do wnętrza grodu, podczas gdy tarczownicy próbowali przez nią wyjść. Jakub zdenerwował się, zagryzł zęby i szybkim krokiem podszedł do bramy. Wpadł w kotłujący się tłum i ze złością przepchnął kilku chłopów.
            - Hola, hola! – warknął, powstrzymując dwie kobiety z ogromnymi koszami. – Chcecie się tu przepychać jak bydło na polu, czy dacie nam przejść?! – Jakub chwycił się pod boki, przybierając groźną minę. – Stojąc w bramie wojowie na pewno was nie ochronią! – Dodał jeszcze i ruszył do przodu. Z trudem przepchnął się między spanikowanymi mieszkańcami i kawałek dalej zobaczył wojów, otaczających klęczącego na kolanach mężczyznę.
            - Panie Jakubie! – zawołał dowódca straży dziennej. -  Dosłownie przed chwilą ten tu obdartus, psia jego mać, wypadł z kniei z mieczem w ręku i ruszył na naszych! – Jakub popatrzył na przybysza, jego twarz była brudna i cała pokrwawiona, a ubrania poszarpane, lecz kolczuga, którą nosił, świadczyła, że był to ktoś wyższego stanu, może nawet i rycerz. Kostro przecisnął się między wojami i stanął przed nieznajomym.
            - Kim jesteś?! – spytał szorstkim głosem, trzymając dłoń na rękojeści miecza. Przybysz spojrzał na Kostro i głośno westchnął.
            - Jakub? Jakub?! – wydyszał ze słyszalną w głosie radością. – To naprawdę Ty?! – Ostatnie słowa wykrzyczał i spróbował się podnieść, lecz stojący za nim wojowie ucapili go za ramiona i przydusili z powrotem do ziemi. – Bracie! – stęknął mężczyzna. – To ja! – Kostro zmrużył oczy i jeszcze raz zmierzył przybysza od góry do dołu.
            - Jaromir? – spytał po chwili niepewnie.
            - We własnej osobie! – krzyknął mężczyzna, a Jakubowi wydało się, że nawet się uśmiechnął.
            - Jak… Skąd? – zaczął Kostro, któremu z zaskoczenia plątał się język.
            - Bieżeliśmy z Gniezna – pospieszył z wyjaśnieniami Jaromir, pauzując co chwilę i łapczywie połykając powietrze. – Kiedy zgubilim się w puszczy, demony nas napadły. Ostałem się tylko ja! – Jakub zmarszczył nos i ze złością spojrzał na ścianę lasu. Jaromir to zauważył, wziął głęboki wdech i wstał, tym razem wojowie go nie powstrzymali. – Goniły mnie do samej polany, nie wiem czego chciały, ale daleko nie uszły… - dodał ściszonym głosem, a kąciki jego ust wygięły się w ledwo widocznym uśmiechu.
            - Pięciu ze mną, reszta niech odprowadzi mojego kuzyna do zielarki – rzucił Kostro, przygryzając zębami dolną wargę. Wysunął z pochwy Nawkę i ruszył przed siebie. – W kniei tarcze nie będą nam potrzebne – krzyknął do dwóch wojów, którzy od razu ruszyli za nim.
Las zdawał się nie mięć końca, na powrót było już za późno, a z każdym krokiem naprzód narażali się na coraz większe niebezpieczeństwo. Mrok spowijał wszystko wokół, a po puszczy niósł się tylko miarowy stukot skórzanych butów i chrzęst podskakujących oczek kolczugi. Wielu zwątpiło, czy dobrze robią, zapuszczając się tak daleko w knieję, lecz nie Jakub. Rycerz nieustannie miał przed oczami uciekającego demona. Ciemna, bezkształtna postać była na wyciągnięcie ręki, lecz wciąż się wymykała z jego sideł. Uskakiwała to w lewo, to w prawo, pozostawiając za sobą tylko złamane gałązki i odciski łap w ziemi.
            - Konopka, Gajnik, odbijcie w lewo! – krzyknął Kostro, przystając na chwilę i odwracając się do swoich wojów. - Przed nami słychać ruczaj, tam go dopadniemy! – dodał, po czym puścił się przed siebie z mieczem w ręku.
            Niewielka rzeczka płynęła leniwie, rozlewając się na kamienistej polance. Dojrzeli go na jednym z głazów wystających znad wody. Kształtem przypominał psa, albo wilka. Łypnął na nich ślepiami, w których pojawiły się ogniki. Kostro machnął ręką, nakazując pozostałej trójce otoczyć demona. Po chwili na drugim brzegu rzeczki pojawili się Konopka i Gajnik, którzy w górnym biegu strumienia znaleźli bród i zaszli stwora od tyłu. Demon przeskoczył na kolejny głaz, dał długiego susa na drugi brzeg i zniknął w gęstym sitowiu. Pałki wodne zatrzęsły się, stwór próbował się wymknąć, lecz nie miał szans, znalazł się w potrzasku. Wojowie zacieśniali wokół niego krąg i choć strach ogarniał ich serca, szli mężnie, krok w krok. W pewnym momencie z szuwarów rozległo się głośne wycie. Włos stanął na głowie niejednemu wojowi, Jakub widząc wkradającą się w jego szeregi niepewność, wysunął się naprzód.
            - On jest sam, a nas siła! Nie bójmy się tego czarciego pomiotu! – zagrzewał do walki. – Pokażmy mu… - dodał, lecz urwał w pół zdania, gdy na skraju polany dojrzał kolejne, świdrujące go ślepia. Co rusz pojawiały się nowe, z mroków puszczy zaczęło dobiegać groźne warczenie. Łowcy stali się ofiarą, znaleźli się w samym sercu prastarej kniei, otoczeni przez stado wilków.
            - Tarcze nie będę potrzebne, hm? – mruknął Bolelut, trącając barkiem Jakuba. Kostro zaklął cicho pod nosem, ale mając u swojego boku woja posturą przypominającego niedźwiedzia, nieco się uspokoił. Ścigany przez nich demon uciekł, rozpłynął się w powietrzu, przywołując na swoje miejsce watahę wilków. Wojowie ustawili się w kręgu, plecami do siebie, gotując się do odparcia ataku. Zwierzęta nadciągnęły także zza strumienia, dlatego Konopka i Gajnik dołączyli do pozostałych. W pewnym momencie potężny basior wyskoczył z cienia, kłapnął zębami, lecz nie odważył się zaatakować. Pozostałe wilki również się nie zbliżały, krążyły wokół garstki wojów, łypiąc na nich i groźnie powarkując.
            - Co teraz?! – spytał Konopka.
            - Tamoj, spójrzta! – krzyknął nagle Gajnik. – Ogień! – Sztychem miecza wskazał na jarzące się w oddali światło pochodni.
            - Jest ich więcej, za rzeką też są! – dodał Konopka.
           - To bogi idą po nas! Zeźliły się, żeśmy do puszczy wtargnęli nieproszeni! – załkał inny z wojów.
***
            W pomieszczeniu czuć było intensywny zapach ziół, maści i naparów. Panował półmrok, lecz mimo tego Jaromir dostrzegł zwisające z poddasza ususzone pęki dziurawca i dziewanny, a także gałązki brzozy i wierzby. Po chwili w drzwiach pojawiła się zielarka, całkiem wysoka jak na kobietę, a do tego ciemnowłosa. Kobieta trzymała w ręku drewnianą miseczkę i kamiennym tłuczkiem rozdrabniała i mieszała zioła potrzebne do opatrunku. Bez słowa podeszła do Jaromira i zaczęła nakładać przygotowaną maść na stłuczony bark rycerza.
            - Jak cię zwą? – spytał, lecz kobieta nie odezwała się, nie spojrzała mu nawet w oczy. Rycerz syknął cicho, gdy zielarka obłożyła jego ramię mazidłem. Kobieta sięgnęła po tlącą się na stole świecę i postawiła tuż obok siebie. Rycerz dostrzegł wtedy, że jej włosy tak naprawdę przybierają barwę ognia. Poruszył się niespokojnie, spróbował się cofnąć, lecz spotkał się z zimnym spojrzeniem zielarki.
            - Nie ruszaj się! – skarciła go. – Czekaj tu, przyniosę opatrunek – dodała z obcym akcentem i wyszła z izby. Jaromir spojrzał na swój bark i skrzywił się. Słyszał wiele historii o ognistowłosych kobietach, o tym, że są demonami w ludzkiej skórze oraz że pochodzą od samego diabła.
            - Ki czort podkusił Jakuba do przyjęcia tej kobiety? – pomyślał rycerz. – Szczęściem z puszczy mało kto wraca, więc będę mógł zrobić tu porządki – dodał i paskudnie się uśmiechnął. Z głębi izby dobiegło do niego ciche stęknięcie, ktoś się poruszył. Jaromir zerwał się na równe nogi, zmrużył oczy i ruszył w kierunku, z którego doszły odgłosy. Po drugiej stronie izby dostrzegł leżącego na posłaniu rannego mężczyznę. Rycerz rozpoznał go i nie kryjąc zaskoczenia, rozejrzał się po izbie. Dostrzegł leżący na stole nóż, bez zastanowienia sięgnął po niego i przyłożył ostrze do szyi rannego.
            - Siggy? – Po izbie poniósł się kobiecy głos. Jaromir poczuł jak serce podchodzi mu do gardła i szybkim ruchem nadgarstka odrzucił nóż na bok. – Co ty robisz?! Gdzie jest Siggy?! – Dziewczyna zarzuciła go pytaniami. Miała jasne włosy, splecione w długi warkocz, a w rękach trzymała wiklinowy kosz. Spojrzała na Jaromira podejrzliwym wzrokiem.
            - Ja… Emm – zaczął zakłopotany rycerz. – Chciałem sprawdzić, czy… - dodał, lecz umilkł, gdy w izbie pojawiła się kolejna osoba.
            - Wszystko w porządku, Jagienko? – spytał Sędzimir, chwytając się pod boki.
W izbie zapadła grobowa cisza. Jaromir wciąż stał pochylony nad łóżkiem nieprzytomnego człowieka. Chciał coś powiedzieć, lecz przenikliwe spojrzenia dziewczyny i woja, stojących w progu, odbierały mu mowę. Rycerzowi zaczęły drżeć dłonie, poczuł się jak małe dziecko, skarcone i bezradne.
- Już po mnie – pomyślał, spoglądając na chorego w łóżku. Kątem oka dostrzegł sztylet, który wcześniej odrzucił na tyle nieporadnie, że wciąż leżał na posłaniu. – Trzeba było złapać drania i dobić. Głupim był, że zostawiłem go puszczy. Jakimś cudem przeżył i wyda mnie, jeśli szybko czegoś nie zrobię.
Niski, barczysty woj zrobił krok naprzód. Budził respekt, było w nim coś, co sprawiało, że Jaromirowi jeżyły się włosy na karku. Może to tez mrużone oczy, świdrujące go od góry do dołu? Albo pobrużdżona twarz, będąca oznaką doświadczenia i wiekowej mądrości? Niejeden młodziak uznałby, że z łatwością pokona starca. Jednak każdy przekonałby się błyskawicznie, jak bardzo się myli. Jaromir struchlał, choć miał się za całkiem dobrego szermierza, wolał nie stawać w szranki. Napięcie narastało, serce waliło mu niczym siekiery rąbiące las.
- Niech mnie – zaczął woj, u którego pojawił się cień uśmiechu. – Czym oni cię tam karmili, żeś tak wyrósł?! – dodał, chwytając Jaromira za ramiona. Potrząsnął nim, po czym przydusił do piersi jak własnego syna. Napięcie i strach jakie towarzyszyły rycerzowi ustąpiły miejsca zdziwieniu. – A ty coś taki sztywny, jakbyś włócznię połknął? – spytał mężczyzna. – Bo chyba nie zapomniałeś, kto cię z łuku nauczył strzelać?
- Sędzimirze, to naprawdę ty?! – krzyknął podekscytowany rycerz.
- Przybyło mi parę bruzd i blizn, ale aż tak ciężko mnie rozpoznać? – nie odpuszczał woj.
- Minęło tyle lat… - zamyślił się Jaromir.
- Dlatego najlepiej będzie o nich podyskutować przy kuflu dobrego miodu pitnego! – krzyknął uradowany Sędzimir i chwycił rycerza za ramię – No Siggy, napraw nam naszego bohatera i pokażemy mu dwór Jakuba! – Sędzimir zwrócił się do zielarki, która wróciła z gotowym opatrunkiem dla Jaromira. - A nim to nastąpi, pozwól, że przedstawię ci niewiastę, która skradła serce twego kuzyna! – opowiadał podekscytowany woj. - Oto Jagienka! Prawda, że piękna? – dodał, mrugając do onieśmielonej dziewczyny.
***
Naliczyli co najmniej kilkanaście pochodni, które z każdą chwilą zbliżały się do nich. Wilki, które dopadły ich wcześniej, czmychnęły w ciemność. Wojowie nie wiedzieli czy to dobry znak, czy też wpadli w jeszcze gorsze tarapaty. Przyszło im się o tym przekonać całkiem szybko. Krąg pochodni ustawił się kilkanaście metrów przed nimi, Jakub nakazał rozluźnić szyk i sam wysunął się przed szereg.
- Bądźcie w pogotowiu – rzucił do podwładnych, miecz wsunął z powrotem do pochwy i zsunął z głowy szłom. Rozejrzał się dookoła, nie dojrzał żadnego przywódcy, więc krzyknął tak, aby usłyszeli go wszyscy. – Przychodzimy w pokoju, nie chcemy zwady ani nie łakniemy krwi! – zapewniał rycerz, pokojowo unosząc ręce. - Kto wami dowodzi? Niech się ukaże, a nie kryje w mroku, jak bandyta!
Odpowiedziała mu tylko cisza, ciemne postaci stały niewzruszone, Kostro rozejrzał się dookoła, czekając na jakikolwiek odzew. Dopiero po chwili z mroku wyłonił się zakapturzony mężczyzna, wspierający się na długim kosturze. Powolnym krokiem ruszył w kierunku Jakuba. Któryś z wojów wyrwał się do przodu, chcąc wesprzeć rycerza, lecz Kostro zatrzymał go skinieniem dłoni.
- Od kiedy to pokój szerzy się mieczem i toporem? – odezwał się w końcu zakapturzony mężczyzna. Stanął zaledwie kilka kroków od rycerza, opierając się na swoim kosturze.
- Kim jesteś?! – mruknął Jakub, z niezadowolenia marszcząc nos i zaciskając zęby.
- Zwykłym starcem – odpowiedział spokojnie przybysz, zrzucając na plecy swój kaptur. – Niektórzy zwą mnie też Opiekunem, Bytomirze – dodał, serdecznie się uśmiechając. Mężczyzna miał pociągłą, wychudłą twarz, którą pokrywały resztki szczeciniastej brody. Rycerz nie kryjąc swojego zaskoczenia, cofnął się o krok i odruchowo sięgnął dłonią do rękojeści Nawki. – Czyż to nie jest twoje prawdziwe imię, młody wojowniku? – spytał starzec, nie zważając na jego reakcję.
- Jam jest Jakub Kostro! – zanegował rycerz.
- Kostro… - zamyślił się starzec, spoglądając prosto w oczy rycerza. Zdawało się, że spoglądał w głąb jego duszy, prosto w jego jestestwo. – Pasuje do ciebie, lecz nie tak nazwał cię ojciec, nie tak szeptała matka do kołyski. Ten, który żyje w miłości, Bytomir. To jest twoje imię! To jest twoje prawdziwe ja – mówił starzec, nie dopuszczając rycerza do głosu. – Spójrz w głąb siebie, tam jest twoje dziedzictwo! – Opiekun na chwilę spauzował, zbliżył się do Jakuba i chwycił jego dłonie. – Wiem co cię tu sprowadza, chodź za mną, a dowiesz się prawdy…
Pierwsze promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez gęste korony drzew. Otaczające niewielką osadę buki, dęby i graby majestatycznie kołysały się na boki, wydając przy tym miły dla ucha szum. Mieszkańcy już od dawna byli na nogach, oporządzając zwierzynę, czy doglądając plonów. Ten poranek był jednak inny, bo nie było z nimi Starca, ich opiekuna, mentora i obrońcy. Wyruszył on poprzedniego dnia, zabierając ze sobą większość mężczyzn. Po co? Tego nie wiedział nikt, podobno bogi go wzywały.
Mieszkańcy odetchnęli z ulgą, gdy młody Staśko przybiegł do wioski, obwieszczając wszystkim, że Opiekun wraca. Niedługo po tym Starzec rzeczywiście pojawił się na skraju puszczy, lecz nie był sam. Szedł w towarzystwie wysokiego mężczyzny, ubranego w prostą tunikę, którą dodatkowo przykrywała kamizelka kolcza. Widać było po nim, że to nie byle kto, a człek wysokiego stanu. Dumny krok, wypięta pierś oraz błyszczący szłom z łabędzimi piórami mówiły o wszystkim. Po chwili z lasu wyłonili się pozostali, zarówno mężczyźni z wioski, jak i reszta uzbrojonych po zęby nieznajomych.
- Do pieruna… - westchnął jeden z mieszkańców. – Toć to sługusy Welesa! – dodał łamiącym się głosem.
- Nie bluźnij! – skarciła go stojąca obok kobieta. – Starzec wie co robi. – dodała, nadymając policzki. Wśród mieszkańców poniosły się szepty i szmery. Ludzie dyskutowali i zastanawiali się kogo przyprowadził ich Opiekun. Starzec wraz z przybyszem w tunice bez słowa przemaszerowali przez całą wioskę i zniknęli w jednej z chat. Niepokój narastał z każdą chwilą, a nerwowe spojrzenia wojów stojących na zewnątrz tylko potęgowały obawy.
***
W pomieszczeniu do którego zaprowadził go Starzec było zaskakująco jasno. Mimo iż chata przypominała bardziej ziemiankę, okienka na wschodniej ścianie wpuszczały do środka bardzo dużo światła. Na lichym stole w środku izby odbywał się swoisty taniec cieni, gałęzie kołyszące się na wietrze rzucały swoje odbicie, tworząc nie lada przedstawienie.
- Luśka?! – zawołał Starzec. Wsparł się na swoim kosturze i rozejrzał po izbie. Po chwili z sąsiedniego pokoju dobiegł jakiś dźwięk, coś spadło, stuknęło i zza drzwi nieśmiało wyjrzała kobieta. Miała na sobie czarną suknię, a jasne włosy uplotła w kok. – Luśka! – powtórzył Opiekun, rozkładając ręce. Z serdecznym uśmiechem ruszył do dziewczyny i uściskał ją, jak własną córkę. Kostro dojrzał także dwa małe szkraby, które wychynęły zza pleców kobiety. Starzec szepnął coś do wszystkich, pogładził małego chłopca po jego bujnej czuprynie i zerknął na Jakuba.
- Po coś mnie tu ściągnął? – wypalił nieco szorstkim głosem rycerz.
- Moi drodzy – zaczął Opiekun, ignorując zachowanie swojego gościa. – Oto Bytomir zwany Kostro, rycerz księcia Mieszka. – Na te słowa mały szkrab rozdziawił usta i nawet nieco wysunął się do przodu. Jednak jego matka spojrzała na Jakuba z grymasem niezadowolenia. Starzec puścił rękę kobiety i z powrotem podszedł do Kostro. – Dziwisz się po co cię tu sprowadziłem i co takiego możesz tu odkryć? – kontynuował swój wywód. -  Prowadzimy tu skromny żywot, żyjemy z tego co dała nam puszcza. Jak nasi przodkowie składamy ofiary bogom, otrzymując od nich przychylność. Plony zebrane z Matki Ziemi wystarczają nam do wiosny, a myśliwi szczęśliwie wracają z puszczy – opowiadał spokojnym głosem. – Lecz czasem zdarzy się rzecz nie od bogów zależna, zdarza się, że ktoś bogom w paradę wejdzie… - barwa głosu mężczyzny zmieniła się, wyraźnie posmutniał.
- Do rzeczy, starcze – ponaglał zniecierpliwiony Kostro. Rycerz przygryzł zęby i kilka razy nerwowo tupnął stopą o drewnianą podłogę. Starcowi wyraźnie to się nie spodobało, przejechał językiem po dolnej wardze, zamlaskał i głośno przełknął ślinę.
-  Jak widzisz, Bytomirze - zaczął Opiekun. – Luśka to żona naszego myśliwego, Dobrowoja. Te dwa szkraby to ich dzieci, Lestek i Milenka. Pewnego razu ten dzielny mąż i ojciec wyruszył na polowanie, lecz z puszczy już nie powrócił. Pewnie myślisz, że porwało go licho leśne. Masz rację, to był demon, lecz nie czarci, a ludzki! – Starzec spauzował na chwilę, wymownie spoglądając na Jakuba. - Dobrowój wraz ze swymi pomocnikami został napadnięty i zabity, pocięty jak zwierzę – ostatnie słowa Opiekun wypowiedział przez zaciśnięte zęby, z trudem powstrzymując się przed uronieniem łzy.
- Skąd ta pewność, że to człowiek go napadł? Bogowie są kapryśni, więc mogli nasłać na niego demona – skwitował Jakub. – A wiele z nich potrafi zadawać rany cięte – dodał, kręcąc przy tym głową. Chciał już wyjść, lecz Starzec złapał go za ramię i przytrzymał.
- Jeden z pomocników cudem przeżył atak i przyniósł nam to. – Opiekun sięgnął po leżące w kącie zawiniątko i podał je Jakubowi. Rycerz niechętnie rozsupłał rzemyk, jego twarz wciąż okazywała niezadowolenie i brak wiary w usłyszane tu słowa. Jednak gdy tylko odrzucił skrawek tkaniny, jego brwi uniosły się ze zdziwienia. W płótnie zawinięty był miecz, lecz nie byle jaki, bo wykonany z najlepszego kruszcu i zdobiony łacińskimi inskrypcjami. Jakub zazgrzytał zębami, zmierzył wzrokiem kobietę i jej dzieci, a następnie spojrzał na Starca.
- Prowadź do ocalałego – rzucił w końcu i ruszył w kierunku wyjścia.
- Zmarł – odpowiedział krótko Opiekun. – Jego rany były zbyt ciężkie, więc bogowie wezwali go do siebie niedługo po tym, jak do nas dotarł – dodał smutnym głosem. Jakub przystanął, głośno parsknął i przygryzł dolną wargę.
- A więc na jakiej podstawie mam ci wierzyć?! – warknął podniesionym głosem Kostro i z butą okręcił się na pięcie. – Zarzucasz mi, że to jeden z mieszkowych rycerzy zabił myśliwego, nie mając na to żadnych dowodów. Miecz mogłeś znaleźć wszędzie, kto wie czy go nawet nie ukradłeś, a jedyny świadek nagle zmarł – kontynuował rycerz, nie kryjąc swojego oburzenia.
- Bytomirze… - rzekł spokojnie Starzec. – Nie musisz wierzyć mi, lecz uwierz sobie. Zaufaj swemu sercu. – Opiekun znów spojrzał prosto w oczy rycerza, serdecznie się przy tym uśmiechając.
***
Poranek był chłodny, słońce jeszcze nie wynurzyło się zza gęstej zasłony drzew, a mieszkańcy grodu wyszli ze swoich chat i ruszyli na pola. Jednak tego dnia spotkała ich niemała niespodzianka. Brama grodu, którą strażnicy otwierali z pierwszym brzaskiem, była zamknięta. Powstało niemałe zamieszanie, ludzie nawoływali strażnika i krzyczeli, żeby ten otworzył wrota. Wartownik stał jednak niewzruszony, tłumacząc się nowymi rozkazami. Osadnicy spoglądali na siebie ze zdziwieniem, szeptali i próbowali zrozumieć co się dzieje.
            - Mieszkańcy, rzemieślnicy i wszyscy inni tu zebrani. - Harmider przerwał donośny głos. Jaromir pewnym krokiem przeszedł przez plac grodowy i stanął naprzeciwko tłumu. - Zwiadowcy donoszą o wojownikach z północy grasujących w okolicznych lasach, a nasi wartownicy dostrzegli dzisiejszej nocy płomienie łuczyw na wschodzie. Wrogowie czyhają na nas zewsząd, dlatego pod nieobecność Jakuba Kostro, to ja, jego stryjeczny brat przejmuję dowodzenie w osadzie - ruszył z wyjaśnieniami. - Aby zapewnić wam bezpieczeństwo, zarządziłem, że dziś brama będzie zamknięta. - Wśród mieszkańców ponownie pojawiły się szepty. Jedni bali się napaści Waregów, natomiast inni zaniepokoili się nieobecnością rycerza.
            - Niebezpieczeństwo nam zagraża, a Kostra znów nie ma - ryknął w końcu ktoś w tłumie, zapewne był to jeden z przekupionych przez Jaromira krzykaczy.
            - Racja! - zawtórował mu drugi. - przyobiecał nam ochronę, a już po raz kolejny czmychnął z grodu!
            Jaromir uśmiechnął się paskudnie i postanowił się nie wtrącać. Wszystko szło zgodnie z jego planem, Jakub wyruszył w knieję zeszłego ranka, a więc jego powrót stawał się coraz mniej prawdopodobny.
             - Co tu się dzieje?! - ryknął w końcu Sędzimir, który zaniepokojony hałasem, przybiegł od strony dworu. Spieszył się tak bardzo, że nawet nie zdążył porządnie nasunąć na głowę bobrzy kołpak. - Co to za ryki, co to za krzyki?! Dlaczego brama jest zamknięta, hę?!
            - Jeszcze ten stary głupiec - jęknął w myślach Jaromir. - Muszę się go jakoś pozbyć. - Samozwańczy dowódca wyszedł naprzeciw Wyrwipałce i siląc się na jak najbardziej serdeczny uśmiech, chwycił go za ramiona. - Odpocznij sobie, przyjacielu. Ja się wszystkim zajmę.
            - Czym się zajmiesz?! - wybuchnął Sędzimir. - Zamknięciem grodu?! Chcesz żebyśmy z głodu pomarli?! Spichlerze nienapełnione, a chwasty niszczą plony. Wyślij strażników za ludźmi na pola, skoro chcesz dbać o ich bezpieczeństwo! - krzyczał oburzony woj. Jaromir za wszelką cenę próbował go uspokoić i uciszyć, delikatnie odpychał go od tłumu, a gdy chciał coś powiedzieć, okolicę przeszył donośny dźwięk rogu.
***
            - Zadmij w róg, Bolelucie - polecił Kostro, który stanął na skraju lasu. Nie tylko on był zaskoczony zastanym tu widokiem. Na polach nie było nikogo, a pastwiska, na których normalnie pasło się bydło, były puste.
            - Wydarzyło się tu coś złego - wyszeptał Konopka, przystając obok Jakuba.
            -  Może to tylko cisza przed burzą - wymruczał rycerz, badawczo rozglądając się po okolicy. - Chodźmy nim będzie za późno.
            - Obyśmy tą burza byli my - rzucił Bolelut, wysuwając się naprzód.  Jakub przygryzł dolną wargę, zmrużył oczy i po chwili zrównał się z wojem.
***
            Nim Jaromir dobiegł do bramy, wartownicy zdjęli już belkę blokującą wrota i brali się za metalowe zasuwy. Rycerz poczuł mocny ścisk w żołądku, odepchnął jednego ze strażników na bok i nie myśląc, wyszarpnął z pochwy miecz, grożąc nim drugiemu mężczyźnie. Zastawił własnym ciałem tunel bramny, nie pozwalając nikomu otworzyć wrót.
            - To Waregowie chcą nas podejść podstępem, nie dajcie się zwieść temu fortelowi! - wykrzyczał, wymyślając naprędce argument. Wiedział, że po ostatniej napaści Normanów, lęk przed ich ponownym przybyciem jest wśród mieszkańców nad wyraz silny.
            - Jaromirze! - warknął Wyrwipałka. - Co się z tobą dzieje? W głowę, żeś uderzył z samego rana?!
            - Odejdź, stary głupcze! - krzyknął, celując sztychem miecza w kierunku Sędzimira. Wzdrygnął się nieco, gdy ktoś z głośnym łomotem zaczął dobijać się do bramy. Odwróciło to na moment jego uwagę, co od razu wykorzystał stary wojownik. Razem z wartownikiem doskoczył do rycerza i zwinnym ruchem nadgarstka wytrącił z jego ręki miecz. Natomiast strażnik, który posturą był dużo większy od Jaromira, bez problemów go obezwładnił.
            Po chwili brama otworzyła się, a do grodu wparował wściekły Kostro. W asyście Boleluta przemaszerował przed tłumem, po czym bez słowa obrócił się i wysunął spod pachy zawinięty w starą szatę pakunek. Uniósł go nad głowę, po czym rozsupłał rzemyk i rzucił przed siebie. Metalowe ostrze zabrzęczało, uderzając w jakiś kamień i błysnęło odbitym światłem słonecznym.
            - Poznajesz, Jaromirze? - wysyczał przez zęby. Oczy jego kuzyna zrobiły się wielkie jak dwa denary. Jakub już teraz był pewny, że miecz należy do Jaromira. - Podnieś miecz, łotrze – warknął Kostro, wysuwając Nawkę z pochwy. Jeden z wojów ruszył ku niemu, chcąc podać tarczę, lecz rycerz zatrzymał go gestem dłoni. – Bez tarcz, ofiary Jaromira nie miały żadnej ochrony – dodał, zagryzając zęby. Wokół Jakuba zebrali się gapie, którzy stawali na palcach, żeby dojrzeć co się dzieje. Rycerz nie zwracał na to uwagi, był wściekły i chciał tą złość wyładować na kuzynie. Nie mógł zrozumieć jak on mógł dopuścić się tak haniebnego czynu. Jaromir zdradził wszystkich, oszukał przyjaciół, a przede wszystkim splamił honor rodziny.
- Bracie! – jęknął sprawca zamieszania. – Co ty wyprawiasz, o co chodzi?! – pytał, udając skruszonego i ogłupiałego. W rzeczywistości wiedział jednak, że jego fortel wyszedł na jaw. Niewiele brakowało, a jako najbliższy Jakubowi krewny objąłby dowodzenie w grodzie. – Gdyby tylko ten przeklęty Kostro został w puszczy i tam sczeznął! – zaklął w myślach.
            - Nie nazywaj mnie bratem, psi synu! Zabiłeś niewinnych ludzi, a ten miecz jest tego dowodem. Podnieś go, stań ze mną w szranki i niech bogowie zdecydują o twym losie! – krzyknął pod wpływem emocji Jakub. Na te słowa nowoprzybyły do grodu kapłan pobladł na twarzy i wsparł się na stojących obok parafianach, ratując się w ten sposób przed upadkiem.
            - Wierzysz jakiemuś przybłędzie z lasu? Starzec nagadał ci bzdur, a ty podążasz za nim jak głupiec! – ryknął obruszony Jaromir.
            - Jeśli wciąż brak ci wiary, Jakubie, posłuchaj naszego gościa! – Ku zaskoczeniu wszystkich przez harmider na placu przedarł się głośny krzyk Siggy, zielarki, która opiekowała się rannym mężczyzną. Nieznajomy wspierany przez Konopkę szedł teraz u jego boku, a gdy tylko ujrzał Jaromira, otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
            - To… To on! – wydyszał ciężko, wskazując palcem na kuzyna Kostro. – Kiedy uciekali my przed demonem, wpadli my w kniei na myśliwych. On ich pozabijał, jakby go sam Boruta opętał, a że krwi mu było mało, to i na swoich druhów ruszył!
            - Ty zapchlony kundlu! Łżesz w żywe oczy! – ryknął wściekły Jaromir.
- Skąd wiesz o Starcu, Jaromirze? – spytał retorycznie Jakub. – Właśnie się przyznałeś, że tam byłeś. - Rycerz zacisnął mocniej rękojeść Nawki i nakazał wojom, aby ustawili się dookoła nich. Powstały w ten sposób bitewny krąg tarcz był świętością i Jaromir nie mógł, a nawet nie miał prawa się wycofać. – Podajcie mu szłom i kolczugę – polecił Kostro.
- Ci poganie zasłużyli na śmierć – wymruczał Jaromir, odkrywając wszystkie karty. – Te łotry zamiast pójść moim śladem, chciały mnie wydać książęcej straży. A ty Jakubie jesteś taki sam jak oni, pozwalasz czartom wałęsać się po grodzie – dodał, wskazując na rannego mężczyznę i rudowłosą zielarkę. – A tuż za wałami? Plugawe modły, pogańskie rytuały i strach się bać co jeszcze!
- Dość! – przerwał mu Kostro i uderzył z impetem godnym rozwścieczonego byka. Szybko okazało się, że Jaromirowi nie są obce techniki szermiercze, a pojedynek będzie zacięty. Uderzenia z jednej, jak i drugiej strony sypały się niczym gromy z jasnego nieba. Szczęk stali niósł się po całym grodzie, wspinał się po wysokich wałach, by następnie pomknąć wprost w mroki bezkresnej kniei. Wojowie głośnymi okrzykami zagrzewali obu rycerzy do walki. - Nie zasługujesz nawet na to, łotrze! – warknął w końcu Jakub. - Odebrałeś ludziom ich przyszłość, odebrałeś dzieciom ich ojców! – ryknął, doskakując do Jaromira. Zamarkował cios od prawej, a w rzeczywistości ciął z góry. Jego przeciwnik jednak nie dał się nabrać, sparował uderzenie i sam natarł na Jakuba. Szybkim atakiem zaskoczył Kostro, który nie zdążył się zasłonić. Ostrze Jaromirowego miecza uderzyło go w bok z taką siłą, że rycerz zobaczył mroczki przed oczami. Zgiął się w pół i cicho jęknął. Szczęściem miał na sobie kolczugę, która uchroniła go przed śmiercią. Jednak nie obroniła przed gradem ciosów. Uderzenia posypały się w kierunku ramion i głowy. Kostro przyjął jeszcze dwa, które z całą pewnością zostawiły po sobie solidne siniaki. Przed tym najgorszym, pędzącym prosto w szyję zdołał się uchylić. Poczuł jak ostrze miecza tnie powietrze tuż obok policzka i wykorzystując moment, odepchnął przeciwnika solidnym kopniakiem. Następnie odwdzięczył się jeszcze mocniejszym uderzeniem, które spadło prosto na ramię Jaromira. Oczka kolczugi rozerwały się z brzękiem, a ostrze miecza rozcięło nie tylko bawełnianą koszulę, ale także skórę. Mężczyzna krzyknął z bólu, a skurcz mięśni sprawił, że wypuścił z ręki swój oręż. Krew zaczęła się sączyć z rany, a rycerz spojrzał na Kostro wielkimi, wystraszonymi oczami. Jakub jednak nie przerywał swojego morderczego tańca i zgrabnym piruetem obszedł swojego przeciwnika od boku. Uniósł rękę by wykonać ostatnie cięcie, lecz w ostatniej chwili okręcił rękojeść w dłoni i uderzył go płazem miecza prosto w brzuch. Jaromir jęknął głośno, a Jakub kolejnym kopniakiem przewrócił go na kolana.
Walka była skończona, bogowie zadecydowali. Pozostał tylko osąd, przed którym Kostro wstrzymywał się jak mógł. Jeszcze przed chwilą był gotowy przeszyć swojego przeciwnika na wskroś, teraz nabrał wątpliwości. Wziął kilka głębszych wdechów, charknął głośno i splunął krwią. Skrzywił się i spojrzał na Sędzimira, który z zapartym tchem śledził jego poczynania. Kostro wiedział, że cała ta sytuacja nie jest łatwa również i dla Wyrwipałki, któremu Jaromir był równie bliski. Jakub stanął w końcu przed swoim kuzynem i przyłożył sztych miecza do jego szyi.
- Stało się! – krzyknął, aby wszyscy zebrani go usłyszeli. – Bogowie uznali cię winnym! Twe ciało… – zaczął, lecz na chwilę przerwał, głośno przełykając ślinę. Przed oczami stanęły mu wszystkie wspólnie spędzone chwile. – Twe ciało zostanie spalone – powtórzył. - Wcześniej jednak pozbawimy cię wszelkich dóbr, nie dostaniesz  żadnych pieniędzy, ani broni. Ubierzemy cię jedynie w proste szaty, abyś stanął przed Welesem taki, jakim stworzyli cię bogowie – ruszył z wyjaśnieniami rycerz, któremu wciąż łamał się głos. Pośród gapiów nastąpiło jakieś poruszenie, prawdopodobnie to kapłan w końcu osunął się na ziemię. Jednak oliwy do ognia dolała Jagienka, która krzyczała coś i próbowała przedrzeć się przez tłum. – Twe prochy zostaną rozsypane na cztery strony świata, abyś nie mógł wrócić i nękać nas jako demon – dokończył i mocniej zacisnął ręce na rękojeści miecza. Jaromir nie odezwał się słowem, nie miał nawet odwagi spojrzeć Kostro w oczy.
- Jakubie! – krzyknęła Jagienka, która z trudem przedarła się przez ścianę wojów.
- Ten łotr… - zaczął Jakub.
- Ten łotr to twój kuzyn! Chcesz przelać braterską krew?! – nie ustępowała dziewczyna.
- Zdradził nas, a bogowie zadecydowali o jego losie – wymruczał przez zęby Kostro. – Nie mogę go oddać księciu na osąd, nie po tym co uczynił.
- Nie musisz – odpowiedziała spokojnie Jagienka, kładąc dłonie na rękach Jakuba. – Jest jeszcze inne wyjście. – Dziewczyna delikatnie pociągnęła Kostro, odsuwając sztych miecza od szyi Jaromira. – Puść go wolno – dodała po chwili, przysuwając się bliżej rycerza i spoglądając mu prosto w oczy.
- Żeby wrócił i nas pozabijał?! – wypalił Jakub, któremu nie spodobał się ten pomysł. W grodzie zapadła głucha cisza. Rycerz przygryzł dolną wargę i zmarszczył nos, rzucił nienawistne spojrzenie kuzynowi i zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie pozbawić go życia. Opuścił więc miecz, westchnął cicho i zwrócił się w kierunku Sędzimira. – Odbierzcie mu jego dobra, ubierzcie w proste szaty i wywieźcie jak najdalej stąd. Nie chcę go tu już więcej widzieć – warknął przez zęby i ruszył w kierunku dworu.
Podczas gdy jego podwładni zajmowali się Jaromirem, Jakuba opatrzyła Jagienka.  Na szczęście rycerz nabawił sie tylko kilku stłuczeń, więc bandażowanie ran zajęło tylko chwilę. Dziewczyna nie próbowała nawet nic mówić, znała Jakuba i wiedziała, że potrzebuje trochę czasu na przemyślenia. Zaraz po tym, jak Jagienka zawiązała ostatni supeł opatrunku, Kostro wystrzelił na zewnątrz jak z procy. Jaromira zdążono już wyprowadzić poza bramę grodu, więc rycerz udał się na wieżę bramną, gdzie odprowadził eskortujących go wojów wzrokiem. Jego uwagę przykuło po chwili co innego. Na skraju lasu dostrzegł zakapturzoną postać, trzymającą w ręce kostur. Mężczyzna po chwili zrzucił z głowy swoje okrycie, a wtedy Jakub rozpoznał Starca. Opiekun uniósł dłoń, pozdrawiając rycerza i kiwnął głową, tak jakby chciał przekazać rycerzowi, że dobrze uczynił. Kostro zmrużył oczy, poczuł dziwną ulgę na sercu, a gdy tylko ponownie spojrzał w miejsce, w którym stał przybysz, nikogo już tam nie było.
- Jagienko – mruknął Kostro, chwytając dziewczynę za rękę. – Dziękuję.

Maciej Knopkiewicz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz