Morderca
z bagien cz.2
Jakub spojrzał na
Misława, ale nie odezwał się ani słowem. Nie mógł i nie chciał uwierzyć w
kolejne morderstwo. Dopiero po chwili potrząsnął głową, mocniej ścisnął dłoń
Jagienki i ze złości zagryzł zęby.
-
Gdzie? - warknął w końcu.
-
Na południu, pośród bagien - wysapał ciężko Misław. - Po uczcie kilku z naszych
ruszyło do kurhanu Czębora, chcieli się z nim jeszcze raz pożegnać, wychylić
kufel miodu i…
- Do rzeczy! - ponaglił
go wściekły Jakub.
- Eee, tak, tak - odparł
nieco zbity z tropu Drzewiec. - Poszli we trójkę, ale wrócił tylko jeden. Jego
ubrania były poszarpane, na ciele miał liczne rany i nie potrafił wymówić ani
jednego słowa! - opowiadał z przejęciem. - Przy kurhanie znaleźlimy ślady krwi,
które doprowadziły nas do Odolana. - Przełknął głośno ślinę, a usta wygiął w
dziwnym grymasie. - Jednak jego ciało
było już sztywne - dodał z przerażeniem.
-
Gdzie jest Sędzimir? - spytał tylko Kostro.
-
Szykuje konie - Misław odpowiedział od razu.
-
Zostań tu i pilnuj Jagienki! Gorzko pożałujesz, jeśli choć jeden włos spadnie
jej z głowy! - warknął Jakub, grożąc Misławowi palcem. Rycerz spojrzał jeszcze
raz na dziewczynę, lecz nie zdążył nic powiedzieć.
-
Jadę z Tobą! - krzyknęła Jagienka tonem nieznoszącym sprzeciwu. - Nie puszczę
cię samego.
-
Ale Jagienko, to niebezpieczne - próbował oponować Jakub.
-
Tym bardziej jadę, nie będę tu siedzieć i się zamartwiać. Las znam znacznie
lepiej od ciebie! - nie ustępowała.
-
Będę spokojniejszy, jeśli zostaniesz tutaj - odpowiedział Jakub, chwytając jej
dłonie. - A w lesie nie będę sam, Sędzimir jedzie ze mną. - Jagienka milczała, co
Kostro odebrał jako aprobatę dla swoich słów. Rycerz ucałował dłoń dziewczyny,
po czym chwycił szłom i wybiegł z izby.
***
Nikt
się nie odzywał, gdzieś w oddali słychać było tylko ciche pohukiwanie puchacza.
Konie były wystraszone, nerwowo parskały, a z ich nozdrzy buchały kłęby pary. Niebo
pokrywały ciemne chmury, zanosiło się na deszcz. Mrok puszczy rozświetlały tylko
światła pochodni. Wokół zapanowała dziwna, nienaturalna cisza, zamilkł nawet
puchacz. Teren zrobił się grząski i czuć było stęchły zapach. Czwórka jeźdźców
ujrzała w oddali blady, ledwo tlący się płomień łuczywa. Podjechali bliżej i
zobaczyli ogromnego, barczystego woja. Mężczyzna podpierał się na potężnym, obosiecznym
toporze i wpatrywał się w nich spod krzaczastych brwi, a jego gęsta broda
falowała na wietrze.
- Bolelucie! - krzyknął
Sędzimir. - Dobrze widzieć cię całego i zdrowego!
- Radość odłóżcie na
później, mości panie dowódco - odpowiedział chłodno Bolelut. - Mi nie straszne
mroki puszczy, ale to co tu się dzieje… - mężczyzna spauzował na chwilę i
pokręcił głową. - Aż ma broda staje dęba. Ciało Odolana jest tak zmasakrowane,
że ledwom go poznał. Zakryłem zwłoki liśćmi paproci, wierzcie mi panowie, nie
chcecie tego oglądać - mówił z niepokojem w głosie. - Rany cięte, kłute, a do
tego roztrzaskana czaszka. Nawet niedźwiedź nie ma tyle siły.
- Zatem sugerujesz, że…
- przerwał mu Kostro.
- Nic nie sugeruję,
mości Panie Kostro - warknął Bolelut. - Mówię tylko, że to co najmniej dziwna
sprawa - dodał już spokojniejszy. Jakubowi nie spodobał się ton woja, lecz nic
nie odpowiedział, zmrużył tylko oczy i wziął głęboki wdech. Zaistniała sytuacja
sprawiła, że wszyscy byli podenerwowani, a swary tylko pogorszyłyby sytuację. Kostro
zsunął się więc z siodła i podszedł do Boleluta. Czuł się przy nim jak małe
dziecko, potężny wojownik przewyższał go o głowę, a z zarzuconą na plecy skórą,
przypominał prawdziwego niedźwiedzia.
- Zatem - Kostro zaczął
niepewnie. - Obu morderstw dokonała ta sama osoba? - spytał, patrząc na ciało
Odolana.
- Najprawdopodobniej -
odparł Bolelut i pociągnął nosem, marszcząc przy tym czoło.
- Musimy zamknąć bramę
grodu, wziąć wszystkich wojów i przeczesać las - wtrącił się Sędzimir. - Nie możemy tego puścić
płazem!
Kostro nawet nie miał
czasu na odpowiedź. Momentalnie zerwał się potężny wicher, który ze świstem
przedarł się przez korony drzew. Okoliczne krzewy zaszumiały i jeden z wojów,
który przyjechał w asyście rycerza, przeraźliwie zawył. W zaroślach coś
zaszurało i po chwili drugi ze zbrojnych zajęczał i zniknął gdzieś w leśnej
gęstwinie. Kostro od razu wyszarpnął Nawkę i zobaczył, jak jakaś postać
wskoczyła między niego a Boleluta. Napastnik był diabelsko szybki, przypominał
powietrzny wir, lecz z całą pewnością był człowiekiem. Nim Jakub zdążył
cokolwiek zrobić, poczuł mocne uderzenie w brzuch, oderwał się od ziemi i
rąbnął prosto w rosnący za nim dąb. Zamroczyło go, omal nie stracił
przytomności. Mętnym wzrokiem zobaczył jak tajemnicza postać unosi Boleluta z
taką łatwością, jakby ten był słomianą kukłą. Przybysz wyrzucił woja wysoko w
górę, następnie doskoczył do Sędzimira i uderzył go obuchem jednoręcznego topora
prosto w potylicę. Napastnik rozejrzał się na boki, dziwnie zacharczał, a z
jego ust buchnęła para. Po chwili swój wzrok skupił na dyszącym z przerażenia
Jakubie. Zamachał zakrwawionym toporem i w mgnieniu oka doskoczył do rycerza.
Kostro nie wiedział jak to możliwe, ale przybysz był jeszcze większy od
Boleluta. Na plecy zarzucone miał grube, czarne futro, a rogi wystające z hełmu
sięgały niemalże samego nieba. Jakub poczuł paskudny ścisk w żołądku, zaczął
drżeć i chciał uciekać, lecz paraliż wywołany strachem, objął całe jego ciało. Rycerz
poczuł zapach śmierci.
Maciej Knopkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz